Grzegorz Schetyna. Zbyt silny, by go obalić, za słaby, żeby wygrać. (Newsweek)
4 listopada 2019
Nie uczy się na błędach i popełni kolejne? A może jest jedynym zawodnikiem, który realnie ściga się z Kaczyńskim? O przewodniczącego PO spierają się Jakub Bierzyński i Cezary Michalski.
Cezary Michalski: Grzegorz Schetyna obrywa jako lider ugrupowania, które nie odsunęło w tych wyborach Jarosława Kaczyńskiego od władzy. Tymczasem w 2019 roku nie można było wygrać z PiS-em walki o głosy elektoratu socjalnego, tak jak w 1975 roku nie można by było wygrać z Edwardem Gierkiem, bo pieniądze z zagranicznych pożyczek nie zostały jeszcze zmarnowane, tak jak dziś PiS nie zużyło jeszcze wszystkich rezerw wypracowanych przez Polaków w III RP. Dopiero w 1980 roku miliony wcześniejszych entuzjastów Gierka zapisały się do „Solidarności”, bo zamiast kurczaków z rożna i Coca-Coli za pożyczone dolary, były kartki na cukier i kolejki po mięso. W dzisiejszej sytuacji Schetyna zrobił wszystko co trzeba – skonsolidował PO po porażce 2015 roku, zbudował najsilniejszy blok opozycji, zablokował PiS w Senacie, obronił pozycje, z których będzie można odebrać Kaczyńskiemu władzę w pierwszym możliwym momencie, kiedy PiS-owska gierkowszczyzna zacznie się sypać.
Jakub Bierzyński: Wymienia Pan wiele dokonań, które są dziełem całej opozycji. A Grzegorz Schetyna przegrał właśnie kolejne wybory i przegra następne, jeśli będzie dalej szefem PO. Suma głosów oddanych na opozycję w tych wyborach była o milion większa, niż suma głosów oddanych na Prawicę Razem. Te wybory można było zatem wygrać. Nawet biorąc pod uwagę d’Hondta, PiS ma zaledwie pięciomandatową większość w Sejmie. To nie jest przewaga, której nie można było zniwelować dobrą ofensywną kampanią. Tylko że tej kampanii nie było. To Schetyna odpowiada za bardzo złą kampanię Koalicji Obywatelskiej. W dodatku to nie był przypadkowy błąd, ale powtórzenie wszystkich błędów poprzednich prowadzonych przez niego kampanii, które on będzie powtarzał w następnych.
CM: Jakie to błędy?
JB: Totalny bałagan. Dwoje prowadzących ją liderów, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska i Grzegorz Schetyna. Do tego co najmniej trzy sztaby, jeden Schetyny, drugi Kidawy-Błońskiej, trzeci społeczny. Między nimi żadnej koordynacji.
CM: Jako dziennikarz mam zupełnie inną wiedzę o kształcie sztabu KO, nawet jeśli koordynacja czy zdolność narzucania własnych tematów w kampanii faktycznie nie były tam najmocniejszą stroną. Jednak równie dobrze można powiedzieć, że w 2015 roku PiS miało troje liderów, Jarosława Kaczyńskiego, Beatę Szydło oraz Andrzeja Dudę. I parę sztabów, bo tam również partię wspierały Kluby „Gazety Polskiej” czy „Solidarni 2010”.
JB: Tylko że Kaczyński nad tym wszystkim panował. Umiał się też wycofać i zasłonić Dudą oraz Szydło. Schetyna niby uczynił Kidawę-Błońską liderką kampanii, ale nie zostawił jej miejsca, bał się, że może mu za bardzo urosnąć.
CM: To Kaczyński wrzucał kluczowe motywy w kampanii 2015 roku: lęk przed imigrantami, niechęć do Unii, wreszcie 500 plus. Zatem tego schowania się wcale nie było.
JB: Tam jednak wszystko zostało rozpisane na głosy. W wyborach 2019 roku oni też mieli nad Koalicją Obywatelską totalną przewagę. W kampanii KO mieliśmy co najmniej cztery różne hasła, nie wiadomo, które wiodące. Żadnej strategii komunikacyjnej. „Szóstka Schetyny” miała tylko taką przewagę, że był tam jeden punkt więcej, niż w „piątce Kaczyńskiego”. Ale Schetyna nie umiał nawet dobrze tych swoich sześciu punktów powtórzyć. Nie składały się zresztą na żadną spójną wizję. Kaczyński taką wizję miał: państwo dobrobytu ufundowane z pieniędzy pochodzących z socjalu. Moim zdaniem to jest wizja fatalna, ale ona była. Schetyna nie miał żadnej.
CM: Nie ma zgody. Począwszy od wyborów samorządowych, aż po wybory parlamentarne, PO i kolejne montowane przez Schetynę koalicje proponowały bardzo wyraźną alternatywę dla PiS. Najpierw decentralizacja, obrona samorządów tam, gdzie Kaczyński forsował centralizację państwa i samorządy próbował zniszczyć. W kampanii samorządowej Schetyna obronił przed Kaczyńskim większość miast, a prezydenci wspierani przez PO czy KO dostali lepsze wyniki, niż w czasach rządów Platformy.
JB: To nie było osiągnięcie Schetyny, ale konsekwencja polaryzacji elektoratu po trzech latach konfliktów nakręcanych przez PiS. A mimo to Schetyna stracił połowę województw.
CM: A połowę obronił. Kiedy Kaczyński nie miał władzy w Polsce, PiS na poziomie samorządowym rządziło tylko w jednym województwie, a dzisiaj Platforma – w opozycji, ścigana przez służby, opluwana przez państwowe media – kontroluje osiem. Ale oprócz wizji silnych samorządów w programie PO i KO była jeszcze jedna wyraźna alternatywa dla PiS. Tam gdzie PiS demotywował Polaków, Platforma i KO ich motywowały. Tam gdzie Kaczyński postanowił płacić ludziom za odejście z rynku pracy, KO i PO oferowały nagrodę za pozostanie. Czyli wyższa płaca nie na drodze jakiegoś rządowego dekretu o podniesieniu płacy minimalnej, ale dzięki obniżeniu klina podatkowego, szczególnie od najniższych pensji. Tam gdzie Kaczyński nagradza za jak najszybsze odejście na emeryturę, PO i KO proponuje lepszy przelicznik i wsparcie państwa dla Polaków i Polek, którzy dobrowolnie zdecydują się na dłuższą pracę.
JB: Tylko że propozycja Schetyny była wewnętrznie sprzeczna. Nie da się jednocześnie promować liberalnymi metodami aktywności zawodowej Polaków i w tym samym czasie licytować się z populistami na populizm. Czyli zgadzać się na 500 plus w wersji Kaczyńskiego, a nawet wzywać do poszerzenia tego programu. Przecież 500 złotych na pierwsze dziecko to propozycja Schetyny. Kaczyński stwierdził, że pasuje to do jego wizji Polski i ukradł pomysł Schetynie, choć oczywiście nigdy mu za to nie podziękował. Najważniejsza zasada skutecznej walki politycznej polega na zdolności zaatakowania przeciwnika w jego najsilniejszym punkcie. Tusk zbudował cały program PO na dumie z inwestycji infrastrukturalnych, autostrad, stadionów. Kaczyński uderzył w to „Polską w ruinie” i wygrał. Chcąc pokonać Kaczyńskiego trzeba było uderzyć w 500 plus.
CM: To tak jak w 1975 roku uderzyć w Gierka jego kurczakami z rożna, którymi Polacy objadali się po latach Gomułkowskiego wygłodzenia, choć w socjalistycznej gospodarce mogły być tylko na kredyt.
JB: W przypadku 500 plus były jednak możliwe trzy kierunki uderzenia. Z użyciem argumentów, które trafiłyby do większości Polaków, nawet do znacznej części elektoratu PiS. Po pierwsze ustawienie poprzeczki dochodowej, powyżej której tego świadczenia się nie dostaje. Wszyscy wiedzą, że jest absurdem dawanie pieniędzy z 500 plus milionerom, kiedy 90-procent środków na ten program pochodzi z podatków ciężko pracującej klasy średniej. Drugie ograniczenie to zablokowanie wypłacania tych świadczeń osobom trwale bezrobotnym i nie poszukującym pracy. Sami wyborcy PiS są na to wściekli.
CM: Na pewno nie ta ich część, która sama jest właśnie trwale bezrobotnymi nie poszukującymi pracy.
JB: Zarówno w raporcie Sławomira Sierakowskiego i Przemysława Sadury „Polityczny cynizm Polaków”, jak też w badaniach Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”, wychodzi wyraźnie, że ta część wyborców PiS, która sama należy do klasy średniej, a w każdym razie pracuje, mówi o takich beneficjentach 500 plus „patologia”. I ich szczerze nie znosi. Na zasadzie: „przecież ja ciężko pracuję, składam się na to 500 plus, a te lenie korzystają z moich pieniędzy”. Nawet zatem część wyborców PiS zrozumiałaby żądanie takiego zracjonalizowania 500 plus, gdzie warunkiem otrzymania pieniędzy byłaby aktywność zawodowa, choćby jednego z małżonków.
CM: Większość Lewicy i Kościoła ma gdzieś klasę średnią. Podobnie jak wielu „celebrytów”, którzy chętnie odgrywali role „dobrych pań” i „wrażliwych panów” w liberalnych mediach. To był bardzo szeroki front, który obiektywnie grał na rzecz Kaczyńskiego i pacyfikował nawet najbardziej nieśmiałą próbę podjęcia dyskusji na temat zracjonalizowania programu 500 plus.
JB: Ale to Schetyna ma klasę średnią reprezentować jako lider PO i KO, a on tego argumentu w ogóle nie podjął. No i jeszcze jedno, 500 plus jest klęską z punktu widzenia demograficznego. Urodzenie jednego dziecka z tego programu kosztuje osiem i pół miliona złotych. Proszę to porównać z in vitro.
CM: To Platforma wprowadziła finansowanie in vitro z budżetu w czasie swoich rządów. A kiedy Kaczyński to zniszczył, przywrócenie finansowania in vitro stało się jednym z centralnych punktów programu PO i KO. Platformerskie władze miast finansują nawet in vitro z budżetów samorządowych, mimo blokad ze strony PiS. To jest polityczna decyzja Schetyny.
JB: Ale w kampanii nie porównał kosztów urodzenia dziecka z programu 500 plus z kosztami in vitro i nie zaatakował PiS tym argumentem.
CM: Czemu w takim razie nie przekonał Pan do uderzenia w 500 plus Wiosny? Przywołany przez Pana Maciej Gdula, autor raportu o „Miastku”, był jednym z najważniejszych doradców Roberta jeden i opowiadał się za jeszcze odważniejszą licytacją z PiS-em na redystrybucyjny populizm. Hasło „nic co dane nie będzie odebrane”, to nie było wyłącznie hasło Schetyny, ale także praktyka polityczna Lewicy i PSL.
JB: W polityce najważniejsze jest narzucenie przeciwnikowi własnej narracji i Kaczyński to zrobił. On wszystkich przeraził. 500 plus to przecież jego pomysł, jego polityczna własność, jądro politycznego programu PiS. Zatem dopóki wszyscy to będą kupować, PiS będzie wygrywać wybory.
CM: Oddam Panu sprawiedliwość, że doradzał Pan zaatakowanie 500 plus wszystkim. Nie podjęła się tego Wiosna, nie podjęła Lewica, ale wcześniej zdołał pan przekonać Ryszarda Petru i paru innych ludzi z Nowoczesnej. Tylko że oni politycznie gryzą już ziemię.
JB: Nie dlatego, że byli przeciwni PiS-owskiej wersji 500 plus, ale dlatego, że byli politykami niedoświadczonymi, popełniali błędy, nie chcieli się uczyć, dzięki czemu Schetyna mógł ich łatwo rozegrać.
CM. Zatem polityczne doświadczenie ma swoje zalety, podczas gdy Pan proponuje mieszkańcom naszego miasteczka zastrzelenie własnego doświadczonego szeryfa, kiedy atakuje nas banda koniokradów. Żeby w jego miejsce pojawił się ktoś, kto dopiero zacznie się uczyć posługiwać coltem.
JB: Schetyna nie obronił nas przed bandą koniokradów, oni po naszym miasteczku grasują. A całe polityczne doświadczenie Schetyny sprowadza się do tego, że on jest tylko „kadrowym”, człowiekiem partyjnego aparatu, doświadczonym w personalnych grach na zapleczu. Nie jest liderem, który mógłby poprowadzić Polaków do zwycięstwa nad PiS-em.
CM: Schetyna jako sekretarz partii faktycznie budował struktury KL-D, a potem struktury Platformy. Obronił je i skonsolidował po porażce PO w 2015 roku. Ale to co dla Pana jest tylko „kadrowym”, dla mnie oznacza człowieka, który potrafi budować trwałe instytucje i potrafi ich bronić w naszym sarmackim, oportunistycznym bagnie. Gdzie żadna instytucja nie może przetrwać dłużej, gdzie najsilniejsze partie władzy po jej utracie szybko ginęły w męczarniach – Unia Wolności, AWS, SLD. Tymczasem Platforma przeżyła utratę władzy i odbudowała pozycję najsilniejszej partii opozycyjnej w czasie, kiedy jej liderem jest Grzegorz Schetyna.
JB: Jednak ten „kadrowy”, człowiek aparatu, jako lider PO nie wygrał żadnych wyborów i żadnych nie wygra. Ja już dzisiaj mogę Panu powiedzieć, jak będzie wyglądała przyszłoroczna kampania prezydencka. Andrzej Duda jest bardzo słabym kandydatem, zmarnował całą kadencję, nie zbudował sobie żadnego autorytetu. Nie znosi go centrum, nie ufają mu wyborcy PiS. Ale kandydat lub kandydatka zgłoszona przez Schetynę, po kampanii, nad którą będzie czuwał Schetyna, czyli po braku kampanii, przegra z tym słabym kandydatem. Samemu Schetynie nie będzie zależało na wygranej, bo zostałby zepchnięty w cień przez opozycyjnego prezydenta.
CM: To ja Panu powiem, jak ta kampania będzie wyglądać. Andrzej Duda, który wcale nie jest słabym kandydatem, będzie miał poparcie większości Kościoła, a w drugiej turze całej prawicy. Kaczyński, który wie, że bez prezydentury i bez Senatu zostanie przez Schetynę zablokowany już w połowie kadencji, będzie w czasie tej kampanii krążył po kraju oferując wszystkim kolejne 500, 1000, 5000 plus, nawet jeśli miałoby to przyspieszyć koniec jego „gierkowszczyzny”. Jeśli jednak PO i KO nie zostaną zniszczone, Schetyna poprze dobrego kandydata lub kandydatkę, a opozycja potrafi się dogadać przed drugą turą, to będzie szansa na pokonanie Dudy. Tylko że wtedy do boju ruszy ta część mediów, „celebrytów” i politycznych doradców, którym bardziej zależy na zniszczeniu Schetyny, niż na pokonaniu Kaczyńskiego. I zrobią wszystko, żeby ta kampania skończyła się porażką kandydata lub kandydatki opozycji, bo przecież inaczej Schetyny się nie pozbędą. Dziś mamy w Polsce tor wyścigowy, na którym Kaczyński wyprzedził na finiszu Schetynę, ale wyścig trwa dalej. A poza nimi dwoma na tym torze są już tylko wałachy, muły i osły. Pan domaga się likwidacji jedynego zawodnika, który z Kaczyńskim realnie się ściga, a ja się obawiam, że w konsekwencji cała Polska będzie należała do PiS.
JB: Kaczyński nie wyprzedził Schetyny na finiszu, tylko wyprzedza go stale. Nie zgadzam się też z Pana opisem toru wyścigowego polskiej polityki. Widzę tam jeszcze Roberta Biedronia, który jest politykiem z przyszłością, nawet w Platformie są ludzie lepsi od Schetyny.
CM: A ja czytam setny artykuł zatytułowany „X rzuca rękawicę Schetynie!”, w którym X, ewidentnie zmuszany przez dziennikarza czy dziennikarkę do jakiejkolwiek deklaracji, wydusza z siebie wreszcie: „nie wiem, czy wystartuję, ale może wystartuję, bo przecież w demokratycznej partii musi być dwóch kandydatów”. To pokazuje bezalternatywność Schetyny, moim zdaniem zarówno wewnętrz, jak i na zewnątrz PO.
JB: Schetyna jest faktycznie za silny, żeby coś wokół niego wyrosło. A jednocześnie za słaby, żeby odebrać władzę Kaczyńskiemu.
CM: To samo mówiono o Kaczyńskim przez osiem lat rządów Tuska, że PiS bez niego przestanie istnieć, ale z nim jako szefem nigdy nie wygra z PO. Tymczasem on obronił partię i doczekał do „taśm”.
JB: Tylko że Kaczyński mógł sobie pozwolić na komfort czekania, bo Tusk nie budował w Polsce autorytaryzmu. Tymczasem ani Schetyna, ani co gorsza my, Polacy, takiego komfortu czekania pod władzą Kaczyńskiego nie mamy.