Ja też. (Polska The Times)

30 października 2017

Od wybuchu afery Weinsteina kobiety na całym świecie na swoich profilach facebookowych piszą krótkie hasło: „ja też”. Piszą je w wielu językach. Jedne zamieszczają jedynie tę frazę, inne wskazują sprawców. Jedne ograniczają się do symbolu, inne piszą długie i bolesne wyznania.

To ważna i potrzebna akcja. Trudno o prawdziwe emocje w mediach społecznościowych. Trudno wskazać ich terapeutyczną rolę. Tym razem jest inaczej. Jestem przekonany, że „ja też” jest potrzebne. Dlaczego? Bo molestowanie seksualne jest tajemnicą poliszynela, jest sekretnie ukrywanym, wstydliwym powszechnym grzechem. Grzechem, z którym kobiety, a szczególnie Polki, spotykają się bardzo często.

Jeśli wszystkie kobiety, które były kiedyś molestowane seksualnie, napisałyby „ja też” w swoim statusie, być może ludziom łatwiej przyszłoby zrozumieć, jaką skalę ma to zjawisko. Według Europejskich badań zachowań seksualnych blisko 55% dorosłych kobiet doświadczyło w przeszłości przemocy seksualnej. Ważne by uświadomić sobie, że przemoc ta najczęściej dotyka osób w jakiś sposób słabych: zagubionych, chorych, dzieci. Najczęściej takie dziewczynki i kobiety wybierane są na przedmiot ataku bo zapewniają agresorowi poczucie bezkarności. Osoba słaba, zależna nie jest skłonna, nie tylko by się skutecznie bronić, ale także by podnieść alarm, zawiadomić bliskich. Po fakcie jest jeszcze trudniej, bo powstaje dwuznaczna kwestia wiarygodności. Powszechna zgoda na przemoc seksualną, wyrażana jest w wielu stereotypach: od „nie trzeba było się tak ubierać/malować”, po „sama się prosiłaś”. Sytuacja ofiary jest tym bardziej trudna, że agresorem najczęściej jest osoba z bliskiego otoczenia: wuj, kuzyn, brat, lub obdarzona zaufaniem społecznym: lekarz, ksiądz, nauczyciel. Nie dlatego, że zawody te przyciągają dewiantów seksualnych, ale dlatego, że dają poczucie bezkarności. Szczególnie w Polsce. Aż blisko 90% Polek padło ofiarą molestowania seksualnego, 81% dziewcząt poniżej 17 roku życia (Beth A. Livingston, Cornell University Hollback ). To zdecydowanie częściej niż Europejska średnia. Jednocześnie to temat praktycznie na Wisłą przemilczany, w debacie publicznej nieistniejący. Agresorzy pozostają bezkarni. Ofiary w ciszy i głębokim wstydzie przełykają gorycz upokorzenia. Bo w molestowaniu seksualnym właśnie upokorzenie jest najgorszym doświadczeniem. Często do przemocy fizycznej nie dochodzi. Nie jest to gwałt. Kobieta wychodzi z opresji bez śladów na ciele. Ale nie wolno nigdy mówić, że „nic się nie stało”. Stało się. Ślad po upokorzeniu, poczuciu bezsilności, niesprawiedliwości i krzywdzie potęgowany jest właśnie przez to przekonanie że „nic się nie stało”. Dlatego tak rzadko o przemocy seksualnej mówi się w rodzinie, wśród bliskich, publicznie. Dalego milczą, by uniknąć jeszcze bardziej poniżających komentarzy, które także w sieci, zdobywają popularność: „kto by taką chciał”, „kijem bym nie dotknął”, „same się kładą na biurkach”, „chwalą się, że ktoś zwrócił w końcu na nią uwagę”, „to mitomanki” i tak dalej. Taki komentarz boli bardziej niż sama przemoc. Jest po prostu dla ofiary dodatkowym upokorzeniem, tym bardziej bolesnym, że publicznym. Dlatego jedynie w niewielkim procencie ofiary molestowania dzielą się swoją traumą z kimkolwiek. Boją się nie tylko napiętnowania, wstydzą się tego co się stało, nie wierzą w wygraną walki o wiarygodność i są przerażone perspektywą ponownego publicznego upokorzenia. Mamy zadziwiającą zdolność do bagatelizowania przemocy, do usprawiedliwiania napastników. Jesteśmy wyjątkowo surowi wobec ich ofiar.

Ja tez: kolega, nauczyciel, ksiądz, szef, kolega z pracy, mąż . Ta lista jest wstrząsająca. To głos protestu. Protestu przeciw dominacji seksualnej. Przeciw krzywdzie. Więcej, to głos protestu przeciw obojętności. To głos, który każdego mężczyznę zmusza do rachunku sumienia. Może ja też? Może ja też mam plamę na sumieniu? Czy czytelniku męskiej płci stać cię ta taki gest? Wiem, to trudne. Jak odróżnić dziecięce zaloty, ciągniecie za warkocz, żarty, od „niewinnego” klapsa czy chwytu za kolano? Łatwo wyprzeć, usprawiedliwić te wspomnienia. Łatwo z męskiego punktu widzenia. Bo to epizod bez znaczenia. Bo nie zrobiłem nikomu krzywdy. Bo nie umiałem inaczej. Bo to „normalne”. Bo nie pamiętam. Bo łatwo takie wspomnienia jest wyprzeć. Bo w końcu, i to najgroźniejsze, „sama się prosiła”.

A jam prostą radę dla wszystkich męskich współbraci. Przypomnijcie sobie kochani wszystkie momenty przemocy, której padliście ofiarą. Każdy raz gdzie czuliście się upokorzeni, bezradni, zagubieni, zdradzeni, samotni i bezsilni. Wtedy gdy silniejszy dyktował warunki, wtedy gdy musiałeś się ugiąć, stchórzyć, uciec, krzyczeć, lub gorzej, w milczeniu przełknąć gorzki smak upokorzenia. Może warto napisać „ja też”: kolega, nieznajomy, przechodzień , bratanek, ojciec? Ile masz ran? Może nie chcesz ich pamiętać? Może ta akcja przypomina ci własne krzywdy?

Przeczytałem ten tekst przypadkowo spotkanym kobietom w krakowskiej kawiarni. Uciekły. Dlatego będę krzyczał „ja też”! Ty też! Ciebie też to dotyczy. To może być twoja dziewczyna, siostra, córka, żona. To kiedyś możesz być także ty sam, gdy chuligan w tramwaju napluje ci w twarz, a ty przerażony przemocą, sparaliżowany agresją, nie zrobisz nic. Po fakcie ktoś tobie może powiedzieć, że jesteś mięczak, że straciłeś honor, że sam się chciałeś, po co było jechać tym tramwajem? Opowiesz o tym zdarzeniu komuś? Zacznijmy od „ja też”. To bardzo wiele zmienia.

Jakub Bierzyński