Kościół zapłaci. (Newsweek)
12 kwietnia 2018
Jak długo polski kościół katolicki będzie świętą krową, instytucją której wolno wszystko i która szantażuje polityków, każąc sobie drogo płacić za poparcie? Myślę, że czas jego dominacji się kończy
Kościół dostaje potężne wsparcie finansowe państwa. Prawie miliard osiemset milionów złotych rocznie trafia na jego konta w ramach wynagrodzenia uczących w szkołach katechetów, funduszu kościelnego, opłaty za ubezpieczenia socjalne i zdrowotne księży. A do tego trzeba jeszcze dodać różnego rodzaju wsparcia dla poszczególnych parafii, czy instytucji kościelnych – w rodzaju dotacji dla imperium Tadeusza Rydzyka, czy bezpłatnych gruntów.
Tymczasem na tacę wierni kładą jedynie 720 milionów złotych rocznie; niewielka część przychodów to opłaty za sakramenty. Prosty rachunek wskazuje, że 60-70 procent przychodów kościoła katolickiego w Polsce to pieniądze podatników – także tych niewierzących.
Hierarchowie, którzy posiadają rząd dusz i bardzo sprawny aparat dystrybucji treści i mobilizacji społecznego poparcia (kościoły, homilie, media katolickie) bez skrupułów używają swych wpływów negocjując przywileje finansowe z państwem.
Owieczki uciekają
Czy ta sytuacja jest na dłuższą metę do utrzymania? Jak długo kościół będzie świętą krową? Moim zdaniem już niedługo.
Dziś wydaje się potęgą. Blisko 90 proc. Polaków deklaruje się jako osoby wierzące. Prawie wszyscy to katolicy. Jesteśmy jednak w przededniu antyklerykalnej rewolucji. Kościół wszedł w politykę i przegra wraz z partią, którą wspiera. Cena tej klęski będzie wysoka: utrata pozycji politycznej – na zawsze. Ale przede wszystkim utrata rządu dusz – masowa sekularyzacja. Gdy wierni oddzielą religię od instytucji, rozpocznie się gwałtowny proces odwrotu.
Już się zaczął. Z czasem będzie nabierał tempa. Coraz mniej Polaków uczestniczy regularnie w praktykach religijnych. Według badań własnych Komisji Episkopatu liczba uczestników mszy świętych spadła z ok. 50 proc. ogółu Polaków w latach osiemdziesiątych, do alarmujących 37 procent w roku 2016.
Można w tym procesie wyróżnić parę drastycznych tąpnięć.
Pierwsze związane było z upadkiem komunizmu. Kościół stracił wtedy monopol na bycie jedyną instytucją społeczną niezależną od opresyjnego systemu komunistycznego i jedyną zorganizowaną opozycyjną siłą. Odsetek uczestniczących w mszach spadł z powyżej 50 procent do 45 procent w ciągu paru pierwszych lat polskiej transformacji.
Kolejny drastyczny spadek miał miejsce w 2008 roku. Kościołowi nie wyszło na dobre zaangażowanie się w wyborach po jednej ze stron politycznego sporu. Przegrał wraz z prawicą, którą popierał. Odsetek aktywnych regularnych uczestników kościelnego życia spadł do 40 procent. Dziś wynosi 37 procent.
Jednak te lekcje niczego polskich hierarchów nie nauczyły. Kościół angażuje się po stronie rządzących jak nigdy dotąd i – na skalę dotąd niespotykaną – bierze za to finansowe dywidendy. Media donoszą o kolejnych transzach pieniędzy, grantów, finansowania infrastruktury, remontów nieruchomości czy przecenionych praktycznie do zera gruntów. Skala zachłanności instytucji kościelnych przekroczyła wszelkie oczekiwania. Widzą to Polacy – a sprawa publicznych finansów jest dla nich bardzo ważna.
Zdecydowana większość rodaków ma też inne niż Episkopat zdanie w kwestii aborcji. Postulat zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej popiera tylko 15 procent (IPSOS 2018). Nie tylko nie podoba nam się radykalne stanowisko Episkopatu w tej kwestii, ale też sposób, w jaki wywiera on wpływ na decyzje polityczne. 55 proc. badanych nie akceptuje opiniowania uchwał parlamentu przez hierarchów kościoła, aż 84 proc. nie akceptuje zaangażowania kościoła w wyborach (CBOS 2015).
Jeśli za dwa lata większość wiernych usłyszy w niedzielę wyborczą mniej lub bardziej zawoalowaną sugestię z ambony na kogo głosować – jak to miało miejsce poprzednio – to liczba regularnie uczestniczących w nabożeństwach może spaść poniżej 30 proc. Będzie to dla kościoła prawdziwa katastrofa.
Religia do parafii
Już widać, że szybko spada odsetek popierających nauczanie religii w szkole. Jeszcze w 2007 r. 72 procent było na „tak” (CBOS). Sześć lat później już tylko 51 proc. (TNS). Za to aż 43 procent opowiadało się za przeniesieniem lekcji religii tam, gdzie odbywały się ponad 25 lat wcześniej – do parafii. W 2010 roku jedynie 46 proc. Polaków wysłałoby swoje dzieci na lekcje religii (Homo Homini), 15 procent wolałoby etykę, a aż 32 pozostawiło wolny wybór swoim dzieciom.
Od tamtego czasu ministerstwo edukacji ramię w ramię z Kościołem zrobiło wiele, by popularność lekcji religii jeszcze zmniejszyć. Ze szkół zaczęły znikać alternatywne do religii lekcje. Na świadectwie pojawiła się ocena. Treści religijne przenikają do programów innych przedmiotów. Szkoły regularnie i masowo biorą udział w uroczystościach religijnych (rekolekcje, uroczystości patriotyczne z oprawą religijną, modły, przedstawienia itp.).
Przymus w kwestiach światopoglądowych może przynieść tylko jeden skutek – niechęć, odmowę, w końcu otwarty bunt. Dziś jesteśmy na granicy niechęci i odmowy. W 2015 roku 49 procent Polaków była przeciwne płaceniu za naukę religii w szkołach z podatków (IBRIS). Tylko 41 proc. popierało opłacanie katechetów przez państwo. Konferencja Episkopatu Polski przytacza dane, z których wynika, że 80 proc. Polaków akceptuje naukę religii w szkołach. Jednak problem z badaniami delikatnych kwestii światopoglądowych jest taki, że odpowiedzi zależą od sposobu sformułowania pytania. Gdy pytamy o religię w szkołach, to – owszem – większość jest za. Gdy uściślimy pytanie, zawężając je jedynie do szkół publicznych, odsetek zwolenników gwałtownie spada.
Wydaje się też, że rodzice mają zupełnie inne oczekiwania wobec programu nauczania religii niż kościół. Gdy głębiej spojrzeć w dane okazuje się, że Polacy chcą w szkołach raczej lekcji religioznawstwa niż lekcji religii. Zdaniem 57 proc. dorosłych Polaków na lekcjach religii powinno się przekazywać wiedzę na temat różnych systemów religijnych i wierzeń. Jedynie jedna trzecia uważa, że program powinien być zawężony głównie do zasad religii katolickiej (CBOS 2007).
Biskupi idą na skróty
Według międzynarodowych badań (PEW Research 2017) Polacy biją rekord w praktykach religijnych. Aż 41 procent deklaruje regularne chodzenie do kościoła – znacznie więcej niż gdziekolwiek w Europie Środkowo-Wschodniej. Jednak w ocenie relacji państwo – kościół Polacy są na drugim biegunie. Jedynie 28 proc. zgadza się, by kościół otrzymywał jakiekolwiek finansowanie ze strony państwa, a tylko co czwarty – by rząd promował religię. Trzy czwarte Polaków uważa, że kościół ma „ogromne”, czy „duże” wpływy polityczne, a prawie 70 proc. twierdzi, że te wpływy są zbyt duże.
I w tym problem. Kościół Katolicki nadużywa swej pozycji, w coraz większym stopniu żyjąc na koszt państwa (czyli podatników), a jednocześnie wymuszając kolejne koncesje w sferze symbolicznej (pomniki, kościoły, nazwy ulic itp.), społecznej (nauka religii w szkołach, ocena na świadectwie, uroczystości religijne, państwowe itp.) oraz czysto politycznej (projekty ustaw, zmiany w prawie aborcyjnym, zakaz handlu w niedzielę itp.).
We wszystkich tych kwestiach stanowisko kościoła jest popierane przez mniejszość wyborców. Zaś przeciwnicy Kościoła posiadają większość – czasem niewielką (nauka religii w szkole), a czasem zdecydowaną (w kwestii aborcji).
Tymczasem biskupi idą na skróty. Łatwiej bowiem jest przepchnąć ustawę, niż budować realny wpływ na poglądy wiernych, oparty na zaufaniu i faktycznym przewodnictwie duchowym. Zmiany w prawie nie mogą zastąpić miękkiej władzy w postaci autorytetu moralnego, lub wpływu na decyzje wiernych za pomocą nauczania, homilii, wsparcia kapłanów, czy instytucji spowiedzi.
Przy tym wszystkim Kościół w Polsce staje się coraz bardziej dziwny, a nawet dziwaczny. Zbacza z uniwersalnego nauczania wiary ze źródłem w Rzymie i coraz bardziej przypomina lokalną sektę. W fundamentalnych sprawach mówi innym językiem niż Watykan – choćby w kwestii uchodźców, czy w sprawie Europy.
Nawet gdy dochodzi do otwartego buntu, jak wtedy, gdy prominentny rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, członek Komitetu Nauk Teologicznych PAN, modli się o śmierć papieża, jego przełożonego (konserwatywnego abp Jędraszewskiego), stać tylko na… wyrazy ubolewania. De facto to Tadeusz Rydzyk i związane z nim środowisko wyznaczają dziś główną linię polskiego kościoła. Linia ta jest bardzo blisko interesów politycznych Prawa i Sprawiedliwości. Zaangażowanie polityczne jest jawne i całkowicie bez refleksji. Czasami wręcz kompromitujące – film z pielgrzymki narodowców na Jasną Górę przypomina najczarniejsze karty historii.
Lawina
Zmiany społeczne mają charakter nieliniowy. Ważne trendy dojrzewają latami, by wybuchnąć pod wpływem zbiegu historycznych okoliczności. Gdy w umysłach większości wiernych dokona się oddzielenie wiary od kościoła i zaczną ją traktować jako domenę ściśle prywatną, to instytucja straci monopol kontroli nad bardzo ważną sferą życia społecznego. Przełoży się to na załamanie jej pozycji politycznej.
Biorąc pod uwagę wyniki dostępnych badań nie mam wątpliwości, że partia zdecydowanie antykościelna (lecz nie antyreligijna), która jasno narysuje linie podziałów pomiędzy tym co państwowe, i tym co kościelne, pomiędzy tym co jest prawem obowiązującym wszystkich, a co jest moralnym wezwaniem sumienia, która zapowie oddzielenie państwa od kościoła, odmówi udziału w uroczystościach religijnych i zakończy „ureligijnianie” uroczystości państwowych, może liczyć w katolickiej Polsce na masowe poparcie.
Raczej nie skorzysta z tego dzisiejsza opozycja. Platforma Obywatelska przez osiem lat swych rządów nie zrobiła nic, aby powstrzymać kościelną ekspansję w świat państwa i prawa. Nie widzę też, aby miała w swych szeregach polityka o takim formacie, by odważył się stanąć przeciw interesom kościoła. Z kolei Nowoczesna zawsze miała na sztandarach postulat oddzielenia kościoła od państwa, jednak ostatnio w kwestiach światopoglądowych wyraźnie się pogubiła.
SLD – owszem – dostrzegł w antyklerykalnym nurcie swą szansę i rzeczniczka ugrupowania zapowiedziała renegocjację konkordatu, wyprowadzenie religii ze szkół i zniesienie ulg podatkowych dla kościoła. Te deklaracje nie brzmią jednak wiarygodnie. Gdy lewica miała pełnię władzy (Miller premierem, Kwaśniewski prezydentem) nie zrobiła w tej kwestii nic.
Ten oczywisty potencjał polityczny jest więc do zagospodarowania przez nową lewicową, bądź liberalną opozycję. Kościół będzie się musiał zmierzyć z groźnym przeciwnikiem; jego zachłanność na pieniądze, wpływy i władzę, jego nieumiarkowanie, będą przyczyną klęski. Pierwsze tego oznaki już widać. Czarny protest 23 marca rozpoczął się demonstracją przed warszawską Kurią. To złamanie ważnego tabu.
Już tylko 16 procent Polaków uważa stosunek kościoła do rządu PiS za właściwy (Ariadna dla Ciekaweliczby.pl). Tylko 6 procent jest zdania, że kościół powinien popierać rząd PiS. Nawet zdecydowana większość wyborców prawicy i praktykujących regularnie członków kościoła uważa, że za swe związki z polityką kościół prędzej czy później poniesie karę. Jestem przekonany, że będzie to kara surowa.
Już zaczął się proces, który prowadzi prawicę do wyborczej przegranej. Jej wyborcy zaczęli się prawicowych sympatii wstydzić. Szaleńcza polityka historyczna zamiast dumy narodowej, poczucie zagrożenia zamiast bezpieczeństwa, agresja zamiast narodowej zgody – a przede wszystkim zachłanność, pazerność, chciwość, głupota i bezwstydne nieumiarkowanie tej władzy – budzi wstyd i odrazę. PiS w rażący sposób zaprzecza własnym ideałom. Głosił skromność i pokorę, deklarował służbę zwykłemu człowiekowi, a zamiast tego jest arogancja, buta, bizantyjska wyniosłość władzy.
A jednocześnie notowania kościoła katolickiego – postrzeganego jako źródło poparcia i żyrant przedsięwzięć prawicy – jeszcze nigdy nie były tak niskie. Sondaż z marca tego roku pokazuje siedmiopunktowy spadek poparcia dla niego (już tylko 54 proc.).
Jeśli znajdzie się polityk na tyle odważny, aby jednoznacznie przeciwstawić się kościołowi – może uruchomić lawinę. Jesteśmy już bardzo blisko. Wystarczy iskra i odważny lider który ją wykrzesze.