O złych skutkach kiwania paluszkiem, czyli jak Polacy odkochali się w elitach (Gazeta.pl)
27 marca 2018
Dostaliśmy na starcie gigantyczny kredyt zaufania, jak mało która elita na świecie. 27 lat spokoju! Pomimo nierówności, cierpienia, wstydu i wykluczenia lud nie kwestionował władzy elit. Co zrobiliśmy z tym zaufaniem?
My, zwykli ludzie kontra zepsute elity – ta melodia pobrzmiewa w całej Polsce od czasu zwycięstwa PiS. Dlaczego duża część obywateli tak chętnie ją podchwytuje? Jakie urazy tkwiły w Polakach, że zaufali hasłom o walce z elitami? Czym elity Rzeczpospolitej zasłużyły sobie na nienawiść części współobywateli?
Polacy! Wstydźcie się!
Przemysław Czapliński w eseju „Zbyt późna nowoczesność” odpowiada na te zasadnicze pytania w zupełnie nowy sposób: przez cały okres polskich przemian społeczeństwo było mobilizowane do znoszenia rozmaitych niewygód i nieszczęść, a zarazem obarczane częścią odpowiedzialności za pomocą mechanizmu powszechnego wstydu.
Podstawowym propagandowym narzędziem elit w okresie transformacji było zawstydzanie przedstawicieli klasy ludowej. Polacy wstydzili się więc nieprzystosowania mentalnego i tęsknoty za PRL (homo sovieticus), niesamodzielności (postawa roszczeniowa), zależności od państwa (królowe na zasiłkach) oraz zaściankowości. Zapanowało przekonanie, że każdy, kto ginie od niewidzialnej ręki rynku, sam jest sobie winien. Pozwalało to usankcjonować rosnące nierówności społeczne i usprawiedliwiało brak solidarności z tymi, którzy radzą sobie słabo. Materialne symbole zamożności stały się społecznym dowodem racji. Co ciekawe, odmawiając ludziom gorzej sobie radzącym solidarności, wymagano od nich solidarności z innymi grupami, np. mniejszościami seksualnymi, co miało być dowodem tolerancji, nowoczesności i otwarcia.
Nie tylko różne grupy społeczne zaczęły w różnym stopniu uczestniczyć w dystrybucji dóbr materialnych czy społecznych (kapitał, dochody, pozycja, wykształcenie), lecz także powstały ogromne nierówności w dostępie do dobra podstawowego i w Polsce szczególnie deficytowego: do szacunku i dumy. Dlaczego napisałem, że jest to dobro podstawowe? Streszczę tu jedną z wypowiedzi Jacka Santorskiego: potrzeba przynależności, szacunku i dumy jest zaraz po potrzebach fizjologicznych (woda, pożywienie, tlen) oraz bezpieczeństwa podstawową i najważniejszą z wyższych potrzeb rodzaju ludzkiego. „Wciąż jeszcze nie dotarło do nas, jak poważny problem mamy w Polsce z deficytem szacunku” – uważa Santorski.
W zamian za uniknięcie podstawowych wstydów polskiej nowoczesności (czyli posądzenia o zaściankowość, peerelowską mentalności itd.) oferowano dumę ze wzrostu gospodarczego, z międzynarodowego uznania, z sukcesu polskiej transformacji. Polska była „prymusem zmian”, „regionalnym mocarstwem”, „zieloną wyspą”. Podczas gdy elita stawała się coraz bardziej europejska i kosmopolityczna, rósł dystans do „mało mobilnej Polski B”, „obszarów wykluczenia cyfrowego”, „obszarów wyuczonej bezradności” itp.
Patriotyzm stał się czymś wstydliwym, przeciwstawiony europejskości, otwartości, które po latach izolacji wydawały się spełnieniem marzeń. Opowieść o polskiej transformacji cierpiała na brak mitu założycielskiego. Brak solidarnego buntu, zbiorowej ofiary, społecznego zrywu trywializował największe wspólne osiągnięcie, wokół którego moglibyśmy budować poczucie wspólnoty. Jeśli niepodległość została odzyskana w wyniku nie rewolucyjnego zrywu całego narodu, ale zakulisowych negocjacji elit, to zbiorowość nie ma powszechnego symbolu, wokół którego mogłaby zbudować wspólnotę. Kaczyński świetnie umiał tę słabość wykorzystać i stworzył antymit Magdalenki: sprzedajnych elit, ukartowanej gry interesów. Z drugiej strony owe elity nie przedstawiły żadnej kontrpropozycji oprócz obietnicy nowoczesności i szantażu wstydem. Nie sprzyjało to utrzymaniu społecznej spójności.
Niezależnie od oceny polityki gospodarczej ostatnich 29 lat polityka społeczna, kulturowa, edukacyjna, polityka dystrybucji szacunku i uznania, budowania zbiorowej tożsamości była klęską liberalnych elit. Klęską w zaspokojeniu podstawowych potrzeb społecznych wyższego rzędu: przynależności, uznania i szacunku. Odpowiedzią na ten deficyt staje się gniew, który jest świetną pożywką dla populistów.
Na ponad rok przed ostatnimi wyborami Przemysław Czapliński zadał profetyczne pytanie: „Czy gniew można uspołecznić?”. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Rok później wybory wygrali populiści, którym uspołecznić gniew się udało.
Głupi lud czy głupie elity?
Kaczyński dokonuje od dwóch lat obiecanego ludowi odwetu. Czymże innym jak nie odwetem jest wykrzykiwanie o mordach zdradzieckich, czynnikach animalnych, komunistach i złodziejach? Termin „groszy sort” został wybrany nieprzypadkowo. Nic nie działa w polityce tak skutecznie jak odwrócenie kierunku raz ukształtowanych stereotypów. Po latach „gorszym sortem” stały się wyniosłe, aroganckie i zawstydzające prosty lud elity.
Warto sobie uświadomić, że dla wielu naszych rodaków po czasie wstydu i upokorzeń nastał czas rewanżu. To, co dla jednych jest niezrozumiałe, oburzające, dla innych wręcz odwrotnie – może się stać symbolem przywracania sprawiedliwości. W miejsce mitu nowoczesności, pogoni za Europą, wstydu zapóźnienia, prawica zaproponowała bezwarunkową dumę z prostego status quo. Z tego, jakim się jest (np. dumę z bycia Polakiem), a nie z tego, jakim mogłoby się być, gdyby człowiek mentalnie dołączył do nowoczesnych elit. Skutecznie zbudowano poczucie wyższości nad uchodźcami: obcych, wykluczonych, słabszych, czekających na pozwolenie osiedlenia się w polskiej oazie dobrobytu i bezpieczeństwa.
Nie chcę usprawiedliwiać wyborców PiS. Nie tłumaczę ich. Ale warunkiem koniecznym politycznej skuteczności jest rozumienie kontekstu społecznego naszych własnych komunikatów i naszych przeciwników. Inaczej pozostaniemy bezradni.
Możecie się wyżywać w komentarzach, wylewać tony frustracji. Pisać o „głupocie pospólstwa”, „kompleksach plebsu”, „sprzedajnej duszy polaczka”, który nie zasługuje na demokrację. Możecie się obrażać na własny naród i jego poglądy. Proszę bardzo! Ale najpierw obraźcie się na siebie samych. Obraźcie się śmiertelnie. Czas to sobie powiedzieć otwarcie. W sferze symbolicznej, wartości, wspólnoty, elity zawiodły na całej linii.
Janusze i Grażyny zaufali elitom
Przez 27 lat w Polsce rząd dusz (i przez większość czasu również rząd realny!) należał do nas, do liberalnych lub lewicowych kosmopolitycznych, demokratycznych, otwartych na świat nowoczesnych i modernistycznych elit. Co zrobiliśmy z tym czasem? Co oprócz ciągłego zawstydzania i łajania tych, którzy nie poradzili sobie tak dobrze w nowej rzeczywistości?
Dostaliśmy na starcie gigantyczny kredyt zaufania, jak mało która elita na świecie. 27 lat spokoju. Pomimo nierówności, cierpienia, wstydu i wykluczenia lud nie kwestionował władzy elit. Co więcej, zrobił wszystko, by sprostać ich wymaganiom. W miarę spokojnie (i w miarę pokornie) przetrwał czasy upadku postkomunistycznego przemysłu i bezrobocie. Cierpliwie znosił inflację i nędzę pierwszych lat transformacji. Nie protestował, gdy własnym kosztem uchronił gospodarkę przed skutkami ostatniego światowego kryzysu, pracując na masową skalę na umowach śmieciowych, bez ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych, bez minimalnej stawki godzinowej.
Co więcej – lud elitom zaufał. Masowo wysyłał swoje dzieci na studia. Płatne studia, bo edukacja stała się potrzebą podstawową. Janusze i Grażyny osiągnęli najwyższy poziom edukacji na świecie. Zaraz po Izraelu. Pierwszy raz w historii tego narodu.
Co zrobiliśmy z tym zaufaniem? Z zaangażowaniem? Co zrobiliśmy z tym czasem? Jaką wizję wspólnoty, jaką wizję przyszłości zaproponowaliśmy? Co zrobiliśmy, żeby ją urzeczywistnić?
Popieraliśmy obniżkę podatków – dla siebie
„Prosty lud dał się kupić za 500 złotych” – oto żałosny poziom naszej refleksji na temat sympatii wyborczych małomiasteczkowego elektoratu.
Drodzy liberalni demokraci, czy nie głosowaliście za partią postulującą podatek liniowy (kiedyś oferowała go przecież PO)? Czy nie popieraliście zniesienia najwyższych progów podatkowych? Czy nie wzbudziło waszego entuzjazmu zniesienie podatku od spadków? Naprawdę? Tak, wiem, zmniejszenie podatków pobudza rozwój gospodarczy, inwestycje, wzrost. „Przypływ podnosi wszystkie łodzie”. Ale przecież zwiększenie popytu (np. przez redystrybucję w stylu 500 plus) ma podobny skutek! Tyle że kto inny będzie pierwotnym beneficjentem przypływu. Dlaczego więc odmawiacie innym grupom społecznym prawa do kierowania się własnym interesem ekonomicznym, skoro sami ochoczo się nim kierujecie, głosując na te, a nie inne partie? A jeśli w demokracji wyborcy nie mają się kierować interesem, to czym? Ideologią? Religią? Lojalnością plemienną? Tego chcemy?
Zanim uniesiemy się wzgardą nad Januszem, popatrzmy we własne lustrzane odbicie. Pozbądźmy się pogardy. Nie mamy prawa do poczucia wyższości. Nie byliśmy głupi – byliśmy egoistyczni. W dużej mierze jesteśmy sami sobie winni.
Jakub Bierzyński