PiS w panice (Newsweek)

26 kwietnia 2018

Się należy

Każda władza opiera się na racji i sile. Decyzją o zwrocie premii Kaczyński podważył oba fundamenty swego panowania. Po serii błędów znalazł się w sytuacji tonącego w bagnie – im bardziej się miota, tym szybciej tonie. Może za to zapłacić utratą rządów

Jeszcze niedawno w PiS panował entuzjazm i wiara. Partia – jak już niejedna wcześniej – „nie miała z kim przegrać”.
Odwrócenie trendu przyszło nagle i pod wpływem stosunkowo słabego impulsu. Bajońskie zarobki w zarządach Spółek Skarbu Państwa działaczy, których jedyną kwalifikacją jest partyjna legitymacja, były znane od dawna. Akcja „misiewicze” wahnęła co prawda notowaniami, ale na krótko. Wydawało się, że słupki będą rosnąć do granicy większości konstytucyjnej, a tymczasem nagle – bum!
Kryzysowi wizerunkowemu PiS winne są dwa czynniki – czas i naturalne zużycie władzy, oraz szereg popełnionych błędów.

W defensywie

Każda władza się wypala. Pomysły zgrywają się, idee blakną, ideały gubią. W codziennej rutynie rządzenia aparat przestaje myśleć perspektywicznie, zajęty rozwiązywaniem doraźnych problemów. Żyje chwilą.
Motory napędzające dotąd prawicę zużyły paliwo, bądź jadą na oparach. Program 500+ spowszedniał; ludzie się przyzwyczaili. Nikt nie zamierza im zdobyczy socjalnych odbierać, więc pakiet socjalny nie daje już PiS żadnej przewagi. A trudno sobie wyobrazić kolejną jego wersję, gdy finanse państwa są napięte do granic.
Patriotyczne wzmożenie właśnie przeradza się w swą karykaturę. Nowelizacja ustawy o IPN i wywołana nią katastrofa ośmieszyła całą konstrukcję. Zamiast wstawania z kolan – mamy izolację, zamiast suwerennej siły – poczucie zagrożenia, zamiast dumy – wstyd. Ta międzynarodowa kompromitacja przekłada się na politykę wewnętrzną. Mit o niepokalanym narodzie wybranym umiera. Patriotyzm w takim natężeniu na dłuższą metę przeradza się w groteskę. Antysemicka nagonka też nie wypaliła. PiS i tę batalię przegrał – dominującym pytaniem nie jest już, czy Polacy przyczynili się do zbrodni Holokaustu, lecz w jakim stopniu.
Również religia Smoleńska przeradza się w farsę. Kolejne teorie wybuchów nie robią żadnego wrażenia, a pochody wyczerpały moc mobilizacji zwolenników. Pamięć o tragedii smoleńskiej była kluczowa dla zdobycia przez Jarosława Kaczyńskiego władzy. Dziś staje się obciążeniem. Śledztwa nie można zakończyć, a niemożność dojścia do prawdy staje się dowodem słabości.
Obciążeniem staje się też bliski związek z Kościołem. Po latach poparcia przychodzi zapłacić za nie rachunek, który opiewa na niepopularne zmiany – takie jak likwidacja handlowych niedziel, czy całkowity zakaz aborcji. Tymczasem tylko 10 proc. Polaków podziela zdanie Kościoła w tej kwestii, można więc spodziewać się ogromnej mobilizacji kobiet i masowych protestów. Najlepiej byłoby trzymać problem w zamrażarce, ale Kościół się niecierpliwi. Biskupi wiedzą, że teraz albo nigdy – drugiej okazji nie będzie. PiS jest pod presją. Jeśli będzie musiał przepchnąć ustawę skrajnie niepopularną, wbrew woli wyborców, postrzeganą jako niesprawiedliwą i krzywdzącą, to percepcja słuszności „dobrej zmiany” bardzo ucierpi.
Wszystko wskazuje wreszcie na to, że dotychczasowy dowód siły, czyli brutalnie przeprowadzona reforma sądów, stanie się dowodem bezsilności. Kaczyński podjął decyzję o kompromisie z Brukselą. Najwyraźniej nie ma odwagi, by przetestować lojalność swego jedynego sojusznika – Viktora Orbana. Strata unijnych pieniędzy jest zbyt poważną groźbą, a utrata głosu w UE byłaby wizerunkową katastrofą. Dlatego będzie musiał się cofnąć. Taki krok jeszcze miesiąc temu byłby sprytną zagrywką otwierającą Morawieckiemu drogę do politycznego centrum. Dzisiaj – po zmianie kontekstu – pokazuje że PiS znalazł się w głębokiej defensywie.

Kropla przelała dzban

A wszystko przez nieszczęsne nagrody. W sumie marne 1,5 miliona złotych, jakie ministrowie dostali w postaci premii. To mniej niż roczne zarobki niejednego partyjnego bonzy w państwowym Orlenie, Pekao, czy PZU.
Ale te 1,5 miliona stały się kroplą, która przelała dzban. Zmiany nastrojów społecznych nie przebiegają bowiem liniowo. Nastroje nie narastają proporcjonalnie do przyczyn. Zmiany trendów przebiegają prawie zawsze gwałtownie. To, co wczoraj było akceptowalne, dziś staje się oburzające. To proces lawinowy.
Wobec narastającej krytyki opozycji Kaczyński miał do wyboru trzy klasyczne strategie radzenia sobie z sytuacją kryzysową.
Pierwsza była najprostsza – przetrzymać. Opozycja by pokrzyczała. Billboardy wstydu by się opatrzyły. Można było problem wyciszyć albo próbować czymś przykryć, by odwrócić uwagę publiczności.
Druga strategia to klasyczna gra w dobrego cara i złych bojarów. Dobry car przyznaje ludowi słuszność, wiedząc że vox populi vox dei. Ale potem musi znaleźć winnego. Bez krwawej puenty bajka nie trzyma się kupy. Trzeba wyrzucić beneficjentów niesłusznych przywilejów – brudnych i zepsutych ukarać, zastąpić nowymi. Tyle, że tę kartę Kaczyński już zgrał. To Mateusz Morawiecki był jego jokerem w tej talii. Najmocniejszy atut został wykorzystany w realizacji polityki drogi do centrum. Nie można zmienić premiera po kwartale. To wyglądałoby jak kapitulacja. Ten wariant odpada.
Pozostał trzeci – poważnie i szczerze potraktować problem i rozwiązać go najmniejszym nakładem sił i środków, by minimalizować straty. Kaczyński mógł powiedzieć: „tak myliłem się, biorę na siebie pełną odpowiedzialność za to, że nie dopilnowałem moich ludzi; te nagrody się nie należały i zostaną zwrócone; zamykamy temat”.
W przekazie PiS widać elementy każdej z tych strategii. Jednak chaos i sprzeczności spowodowały, że zamiast ugasić pożar w zarodku, Kaczyński dolał oliwy do ognia. Zaczęło się od aroganckiego przemówienia Beaty Szydło. Dała przeciwnikom najpiękniejszy prezent w postaci nośnego bon motu: „nam się należy”. Trudno będzie się go w przyszłości pozbyć. Stał się już symbolem arogancji i pazerności władzy.
Kaczyński – przyznając w portalu wPolityce, że to on inicjował „pokazanie pazurków” przez byłą premier – zrobił fundamentalny błąd. Wziął na siebie bezpośrednią odpowiedzialność za aferę.
A potem przyszła konferencja prasowa, będąca ukoronowaniem dzieła zniszczenia. Kaczyński pod presją wyparł się owych „pazurków”. „Nie wiedziałem nic o nagrodach” brzmi jak kłamstwo – najprostsze, wręcz prostackie, użyte by uniknąć osobistej odpowiedzialności. Kolejny dowód słabości. Prezes PiS w panice wykonuje gwałtowne ruchy.

Mit prysł

Silny przywódca ma odwagę, by zmierzyć się z problemem. Słaby szuka winnego. Chowa się za cudze plecy. Najlepiej za plecy przeciwników. Wezwanie ministrów rządu Tuska by oddali nagrody, to kolejny błąd. Kaczyński wywołał wilka z lasu. Zamiast wyciszać kryzys, ponownie go rozpalił, prowokując media do porównań – a te wyszły dla obozu władzy fatalnie. Prezes osiągnął skutek przeciwny do zamierzonego. Niechcący przypomniał niewyobrażalną dziś skromność poprzedniej ekipy.
Ten argument nie powinien się nigdy pojawić. PiS szedł przecież do wyborów pod sztandarem rewolucji moralnej. Kaczyński nie może więc mówić: „oni robili tak samo”, bo godzi tym w legitymizację własnej władzy. Prawica miała być przecież lepsza. Tymczasem porównanie wypada druzgocząco – fakty przeczą tezie, kompromitując legendę rządzącej formacji. Wpadka pokazuje wyborcom, że proces demoralizacji po dwóch latach rządów prawicy zaszedł znacznie dalej, niż po ośmiu latach rządów PO. Z dzisiejszej perspektywy totalnego uwłaszczenia się partyjnej nomenklatury na państwie, ośmiorniczki i wino to bajka dla grzecznych dzieci. Kaczyński traci słuszność i to na fundamentalnie ważnym dla siebie wymiarze – legitymizacji własnej władzy.
Społecznym dowodem słuszności prezesa były dotąd jego czyste intencje. Brudne buty, niedbały strój, skromny dom. Brak konta i samochodu był nie tylko symbolem ascezy i skromności, ale też specyficznym powodem, dla którego należy mu wierzyć.
Ten mit skromności prysł, gdy media zestawiły dochody prezesa – niemałą emeryturę, poselską pensję, ale przede wszystkim fakt, że Kaczyński żyje na koszt własnej partii. Wydatki na ochronę, samochód, kierowcę, który codziennie robi mu zakupy, są dla większości jego wyborców bulwersujące.
Złamano ważne tabu i teraz bardzo trudno będzie Kaczyńskiemu wrócić na piedestał.

Bierny opór

Tym bardziej, że jego propozycje nie budzą w partii entuzjazmu. Bierny opór widać gołym okiem. Beata Szydło ucieka przed pytaniami. Prezydencki minister z nieukrywaną satysfakcją oznajmia, że jego ta decyzja nie dotyczy.
Przyczyna jest prosta – ci ludzie poszli do polityki dla kasy. W końcu po latach w opozycji doczekali się; pieniądze płyną szerokim strumieniem w formie wynagrodzeń, pensji, premii, dotacji, grantów, zamówień, budżetów marketingowych do przychylnych mediów, prawomyślnych fundacji. Odbywa się powszechna konsumpcja politycznych łupów, na niespotykaną w historii Polski skalę. I teraz ma się to skończyć? Tak szybko?
Kaczyński stworzył pazernego potwora, którego może nie dać rady opanować. Mimo wysiłków, gróźb i żądań partyjni działacze będą robić wszystko, by wypompować więcej kasy z państwowego dystrybutora. A ponieważ temat budzi sensację, więc dziennikarze będą chciwców łapać na gorącym uczynku. Afera z podwójnymi nagrodami i mataczeniem informacją publiczną na ten temat, to dopiero zapowiedź serii kryzysów, która nieuchronnie czeka skorumpowaną władzę. Zwłaszcza, że wizja rozstania z posadą staje się coraz bardziej realna. Jeśli aparat zwątpi w wygranie kolejnych wyborów, nic nie powstrzyma go od konsumpcji, nawet prezes. To będzie wszak ostatnia okazja.
Siła sprawcza Kaczyńskiego będzie żadna, skoro prezes nie umie kontrolować własnych ludzi. Słuszność nie istnieje, skoro praktyka w jawny sposób przeczy hasłom o moralnej odnowie. Nie wierzę, by Kaczyński był w stanie faktycznie wyegzekwować politykę skromności. Za późno. Nomenklatura partyjna rozsmakowała się w konfiturach. To będzie droga przez mękę. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, skandal po skandalu Kaczyński będzie słabł. Aż upadnie.
Głosowanie w sprawie nagród ma być pułapką dla opozycji, ale konstrukcja jest tak parciana, że nie wierzę, by dała się ona w nią złapać. Łatwo się przed fałszywym szantażem moralnym obronić argumentem, że skoro PiS kradnie, to niech PiS zwraca. My nie mamy z tym nic wspólnego. Za naszych czasów były inne standardy. Próbujecie nas ukarać za własne grzechy, tymczasem pieniądze można zaoszczędzić znacznie skuteczniej. Problem nie leży bowiem w pensjach, tylko w tym że PiS obsadził całe państwo Misiewiczami, którzy nie powinni zarabiać mniej. Oni nic nie powinni zarabiać. Nie mają kwalifikacji. Powinni stracić posady. Po prostu.
Dyskusja nad ustawami ograniczającymi pensje politykom będzie kolejną okazją, by przypomnieć i nagłośnić aferę. I kolejny raz słupki poparcia dla PiS pójdą w dół.
PiS stanie się ofiarą własnej broni. Kaczyński sam prosi się o kłopoty. Kryzys, który można było zażegnać na jednej konferencji prasowej, teraz będzie ciągnął się już do końca jego rządów, aż stanie się głównym tematem kampanii. Słabo.

Droga ku zagładzie

Tym bardziej, że w obozie władzy narasta wewnętrzna walka. Pozbawienie fruktów może ją jedynie przyspieszyć. Głodne wilki rwą się do gardeł. Ziobro może próbować wykończyć Macierewicza za pomocą podkomisji smoleńskiej. Jego prokuratorzy oświadczą, że nie ma dowodów na zamach, a Macierewicz kłamał. Dla partii byłaby to katastrofa, ale Macierewicz stałby się politycznym trupem.
Duda wetem do ustawy degradacyjnej wbił prawicy sztylet w plecy i opuścił pokład. Będzie walczyć o reelekcję samodzielnie.
Morawiecki zamiast nowego otwarcia przysparza kolejnych kryzysów. Najgorzej idzie mu we własnej specjalności – polityce historycznej.
Obecnego premiera akurat stać na oddanie nagrody, ale innych już nie. Większość już te pieniądze wydała, i spełnienie woli prezesa byłoby dla ich rodzin materialną katastrofą.
I choć nie sądzę, by doszło do otwartego buntu przeciw Kaczyńskiemu to myślę, że wszedł on już na drogę do samozniszczenia idąc na konflikt z własnym aparatem. Zamiast zamknąć temat otworzył puszkę Pandory. Mit wodza pryska. W ciągu miesiąca prezes stracił jedną trzecią społecznego poparcia. A dla partii jest postacią kluczową. Tylko on spaja bezideową formację. Bez jego autorytetu, władzy i siły, prawica eksploduje w bratobójczej wojnie.
A prezes błyskawicznie słabnie. Pozostaje pytanie: kiedy przyjdzie cichy zabójca i który z najbliższych współpracowników nim będzie? Ja mam swój typ. A Państwo?

Jakub Bierzyński