Różaniec do granic? (Polska The Times)
16 października 2017
Akcja modlitw wzdłuż polskich granic została przeprowadzona z sukcesem. Tysiące ludzi odpowiedziało na wezwanie ustawiając się górach, nad morzem, nawet na lotniskach. Modlili się w intencji nader słusznej: o pokój w Polsce i na świecie. Inicjatywa ze wszech miar godna poparcia. Modlitwa za pokój jest przecież zawsze potrzebna, a w niespokojnym dziś świecie potrzebna nawet bardziej niż kiedykolwiek. Muszę jednak przyznać, że nie rozumiem symboliki tej akcji. Dlaczego różaniec rozumiem, dlaczego u granic, już nie.
Czy my Polacy dzisiaj mamy do zaoferowania światu pokój? W napiętej do granic sytuacji politycznej? W czasie gdy społeczeństwo targane jest najpoważniejszym konfliktem od 25 lat? Naprawdę? Czy pokój i społeczna zgoda jest naszą międzynarodową wizytówką? Nie sądzę.
Dyskurs publiczny sięgnął dna. Politycy i publicyści nagminnie obrażają się nawzajem. Internet huczy od nienawiści. Co miesiąc jesteśmy światkami starcia, w którym napięcia polityczne przenoszą się na ulice stolicy. Policja interweniuje. Odbywają się zbiorowe procesy o zakłócanie demonstracji. Prezes partii rządzącej stale obraża swoich politycznych adwersarzy, oskarżając ich wprost o zdradę. Opozycja odpłaca się wskazując na rosnący populistyczny autorytaryzm władzy. Konstytucja została złamana, Trybunał Konstytucyjny bezprawnie sparaliżowany. Jesteśmy w trakcie wielkiej wojny o niezależność sądów. Chaos prawny i podział polityczny narasta. I my mamy światu nieść pokój?
Polska skonfliktowała się praktycznie ze wszystkimi. Niemcy nasz dotychczasowy największy sojusznik w Europie ogłoszony został, przez prawicową część opinii publicznej, historycznym wrogiem. Rząd rozpętuje konflikt o reparacje wojenne podważając powojenny ład w Europie. Stosunki z kolejnym europejskim mocarstwem – Francją, są wyjątkowo napięte. Skutecznie obraziliśmy naszych najbliższych sąsiadów: Ukraińców i Litwinów. Polityka historyczna dzieli, a nie łączy, nie tylko w kraju, ale także zagranicą. Polska staje się samotną wyspą. Według jednych jest to wyspa tolerancji i wolności według innych wyspa autorytaryzmu i totalnej władzy.
Prowadzimy wyjątkowo agresywną politykę zagraniczną. Rząd nie przyjął zaleceń Komisji Weneckiej w sprawie praworządności. Polska nie respektuje postanowień Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Niesiemy modlitwą światu pokój? Nie chcę sobie wyobrażać jak takie przesłanie może być postrzegane u naszych sąsiadów. Czy modlitwa jest wiarygodnym przesłaniem z kraju gdzie telewizja mająca głosić dobrą nowinę została ukarana grzywną za szerzenie nienawiści?
Może nie mam racji. Może chodzi o coś zupełnie innego. Może intencją modlących się było stworzenie duchowej bariery dla chaosu, który panuje za naszymi granicami. Przed czym ma chronić ta tarcza? Przed uchodźcami? Przed wojną?
Jeśli przed uchodźcami to dość karkołomne zderzenie symboli i intencji. Kościół katolicki w osobie swojego papieża i polskiego episkopatu jednoznacznie i od dawna wzywa do przyjęcia uchodźców. Do miłosierdzia i pokory. Modlitwą chcemy im postawić tamę? Nie wierzę.
Jeśli mamy się bronić przed wojną to kto i dlaczego miałby nam grozić? Ukraińcy? Czesi? Niemcy? Skąd zagrożenie? Wobec kogo płynie ten lęk? Znowu nie wiem. Nie rozumiem.
A może jest dokładnie odwrotnie. Może na granicach modlimy się po to by okiełznać nasze własne polskie demony. By ekskomunikować polskie piekło? Ta intencja wydaje mi się najbardziej zrozumiała. Od dawna wzywam do mszy za ojczyznę. Do modlitwy za zgodę narodową. Do refleksji nad naszym niszczącym konfliktem. Dla takiej modlitwy lepszym miejscem niż granice byłby plac Piłsudskiego w Warszawie. Stoi już na nim pamiętny krzyż. Może obudziłyby się wspomnienia z pogrzebu prymasa tysiąclecia? Mszy odprawianej przez Jana Pawła II? Wspomnienia o zaangażowaniu społecznym, o dążeniu do prawdy, o zgodzie narodowej, o dialogu, o solidarności Polaków?
W tych intencjach modlitwa Polsce jest bardzo potrzebna. Myślę jednak, że różaniec odmawiany w intencji pokoju na świecie miałby zdecydowanie bardziej wiarygodny przekaz, gdybyśmy sami zaprowadzili pokój tu u siebie, w Polsce. Zacznijmy od nas samych. Modlitwa z pewnością nie wystarczy ale byłaby dobrym początkiem. Na zdjęciach z akcji Różaniec do granic widać tysiące ludzi. Jedni stoją przodem jedyni tyłem do ojczyzny. Mam wrażenie, że to symbol. Czego? Odpowiedzcie na to pytanie Państwo sami.
Jakub Bierzyński
Polemika: Paweł Siennicki
Radio Wolna Kuba nadaje
Bardzo sobie cenię Jakuba Bierzyńskiego. Często mnie irytuje swoimi opiniami, ale czyż nie jest to funkcja właśnie dobrej publicystyki? Wywołać u odbiorcy reakcję, jakieś emocje. Tak dzieje się u mnie zawsze, gdy czytam Bierzyńskiego. A jako redaktor naczelny dziennika Polska the Times publikuje Bierzyńskiego, przede wszystkim dlatego, że on nie szuka łatwych odpowiedzi. Chce wiedzieć więcej, zaskakuje, wyłamuje się z przewidywalnych, a tym samym utartych schematów i podziałów.
Ale tym razem nie zdzierżyłem. Ponieważ, nasza gazeta jest jednym z nielicznych miejsc w polskiej prasie, gdzie można się „ładnie” ze sobą nie zgadzać, to skorzystam i napiszę obok, co sądzę o tych opiniach autora, na temat akcji „Różaniec do granic”.
Przede wszystkim, Bierzyński, który jest wszak socjologiem, nie pisze jak jest, tylko jak wydaje mu się, że jest. A jego wydawanie się „jak jest”, pisane znad sojowego latte, ma niewiele wspólnego z tym jak jest naprawdę. Lepiej mądrzyć się na te tematy, o których jednak ma się większe pojęcie.
Tak się akurat składa, że bardzo uważnie przyglądałem się akcji „Różaniec do granic”. Bardzo fajna inicjatywa, wymyślona, stworzona i poprowadzona oddolnie, przez ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z kościołem instytucjonalnym. Po prostu świeccy katolicy wymyślili jak się razem pomodlić. Tak, na granicach, żeby poczuć się wspólnotą, symbolicznie, bo tworząc zamknięty krąg, modlitwą różańcową, którą katolicy, uważają za najpotężniejszą broń w walce ze złem. Ta modlitwa nie miała żadnych złych intencji (o ile w ogóle w przypadku modlitwy możemy mówić o złych intencjach), nikt tych ludzi nie zmuszał do stawienia się na granicach, nikt ich nie zwoził, sami chcieli się pomodlić. Nikt nie szczuł przy okazji, nikt nikogo nie obrażał. Jedyna „kontrowersja” jaka może przy tej okazji pojawić się, zwłaszcza u niewierzących, to jak można wyjść na ulicę publicznie modlić się. A dlaczego nie? W podobnym czasie ktoś inny z wieszakiem domaga się pełnego prawa do aborcji. Czy ja komuś tego zabraniam?
Pisze Bierzyński lekko wykpiwając akcje: „Czy my Polacy dzisiaj mamy do zaoferowania światu pokój? W napiętej do granic sytuacji politycznej? W czasie gdy społeczeństwo targane jest najpoważniejszym konfliktem od 25 lat? Naprawdę? Czy pokój i społeczna zgoda jest naszą międzynarodową wizytówką? Nie sądzę”. Po czym konkluduje „Myślę jednak, że różaniec odmawiany w intencji pokoju na świecie miałby zdecydowanie bardziej wiarygodny przekaz, gdybyśmy sami zaprowadzili pokój tu u siebie, w Polsce.”
Z tym co pisze Bierzyński jest jak z dowcipem z radia Erewań. Pyta słuchacz: Czy jest prawda, ze kompozytor Chaczaturian wygrał samochód na loterii? Radio odpowiada: Tak, to prawda, ale z małymi poprawkami: nie Chaczaturian a Szostakowicz; nie samochód, a motocykl; nie wygrał, ale przegrał; i nie na loterii, ale w pokera.
Obraz wojny jaka toczy nasz kraj, czy też jaką Polska toczy z sąsiadami, jest jak samochodem Chaczaturiana. No trochę inaczej. Podobnie jak z apelem fundamentalnym, że modlitwa o pokój ma sens, wtedy jak ten pokój zaprowadzimy u siebie. Pardon, ale co to za politgramoty? Nigdzie na świecie tak nie będzie, także w Polsce, to oznacza, że nie ma sensu się modlić o dobro ? Podobnie jak z wysuwaniem wniosków, że na zdjęciach z modlitwy, ktoś stał tyłem, a ktoś przodem do granicy, niestety, ale to obraża inteligencję. Odpowiadam ja, a nie radio: tak stał, bo najczęściej kogoś bolała lewa ręka, a kogoś prawa noga. Po prostu, ludzie wyszli na ulice się pomodlić. Koniec i kropka. Nie ma znaczenia czy stali przodem, czy tyłem do granicy. Pisze Bierzyński o polskim piekle. Dla mnie ono jest wtedy, gdy do dobrych uczynków, zawsze przykłada się złe intencje. Lepiej drogi Kubo, nie brać w tym udziału.
Paweł Siennicki