To Platforma pomogła PiS i Andrzejowi Dudzie uniknąć blamażu. (Newsweek.pl)

30 lipca 2018

Ja senatorów Platformy Obywatelskiej kompletnie nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego postanowili zagrać według scenariusza swoich politycznych przeciwników. Dlaczego zatem Platforma zagrała kolejny raz w całkowicie przewidywalny sposób? Dlaczego pomogła wyjść przeciwnikom z pułapki? Dlaczego uchroniła ich od pewnej klęski?

Andrzej Duda

 fot. Paweł Supernak  /  źródło: PAP


Senat odrzucił projekt prezydenckiego referendum w sprawach różnych, między innymi zmiany konstytucji. Głosowanie było ciekawe, bo senatorowie PiS chcąc mieć pewność, że projekt nie przejdzie ułatwili zadanie senatorom PO, wstrzymując się od głosu. Projekt upadł. Referendum nie będzie. Danuta Holecka w głównym wydaniu „Wiadomości” TVP z wrodzonym wdziękiem oświadczyła: „Wniosek prezydenta został odrzucony głównie głosami senatorów PO. Senatorowie PiS głosowali za bądź wstrzymali się od głosu”. To jawna manipulacja, bo aż 50 senatorów PiS wstrzymało się od głosu 4 nie głosowało a za wnioskiem było jedynie 9. W jednym Chojecka miała rację: wniosek przepadł głosami opozycji.

Ja senatorów Platformy nie rozumiem

Paweł Kukiz wykorzystał to natychmiast by przeprowadzić wyjątkowo wulgarny i agresywny atak na PO ustawiając opozycję w jednym rzędzie z władzą: „POPISowym ścierwem jesteście.”

Tymczasem szczerze przyznaję – ja senatorów Platformy Obywatelskiej kompletnie nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego postanowili zagrać według scenariusza swoich politycznych przeciwników. Nie tylko stracili szansę na tak potrzebne opozycji zwycięstwo, to jeszcze wystawili się na zarzuty jako ci, którzy nie chcą słuchać woli suwerena. Po co?

Ja senatorów Platformy Obywatelskiej kompletnie nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego postanowili zagrać według scenariusza swoich politycznych przeciwników.

 Bo wyobraźmy sobie co by się stało gdyby Platforma choć raz, w tej sprawie, zachowała się w nieoczywisty sposób? Jakie konsekwencje dla opozycji i PiS miałoby głosowanie za referendum prezydenckim?

Od razu uprzedzam zarzuty, że trudno by to było wytłumaczyć własnemu elektoratowi. Wręcz odwrotnie. To bardzo proste. Demokraci są zawsze za wysłuchaniem woli suwerena. Na tym polega demokracja. PiS udaje reprezentanta narodu, a gdy przychodzi prezydenckie „sprawdzam” kunktatorsko chowają swoje „wartości” głęboko pod dywan. Suweren jest potrzebny jedynie wtedy gdy trzeba w jego imieniu zacieśniać swoją autorytarną władzę lecz nie po to, by – broń Boże! – pytać go o zdanie. Tę tezę można streścić w krótkich słowach: chcieliście referendum, to je macie.

Taka wolta bez wątpienia wywołałaby całkowitą konfuzję po stronie władzy i zamieszanie w maszynie propagandy. Jak bowiem wytłumaczyć swoim wyborcom, że PO głosuje po myśli prezydenta, a PiS przeciw? Jak ułożyć do tego narrację, która w jakikolwiek sposób trzymałaby podstawową spójność? Pamiętajmy Duda jest wielokrotnie bardziej popularny od Kaczyńskiego. Intencje ma przecież dobre. Chce posłuchać głosu narodu w ważnych ustrojowych sprawach i własna partia go w tym dziele nie popiera? Dlaczego? Czyżby nie chciała słuchać zwykłych ludzi? Czy to oznacza konflikt? To gdzie jest prezydent gdzie premier a gdzie opozycja? I w ogóle o co w tym wszystkim chodzi? W końcu sakramentalne: Kto jest dobry, a kto zły? Kto z nami, a kto przeciw nam?

 Jak to wytłumaczyć wyborcom?

Pamiętajmy: to nie udzielanie odpowiedzi, ale rodzące się pytania są najtrudniejsze to obsłużenia ze strony propagandowej machiny władzy. Pewne rzeczy łatwo wytłumaczyć. Na przykład gdy agresywni demonstranci biją bogu ducha winnych policjantów. Inne znacznie trudniej, jak to, że PiS w głosowaniu nie poparł własnego prezydenta, który pyta naród o zgodę na realizację tegoż PiS-u programu: wiek emerytalny, zmiana konstytucji, wartości chrześcijańskie, ochrona rodziny, rolnictwa i wszystkiego co dla prawicy święte. Gdy opozycja głosuje przeciw i projekt upada, łatwo ukryć ten fakt. Co jednak gdy jest odwrotnie i projekt przechodzi głosami opozycji? Jak to wytłumaczyć swoim własnym wyborcom?

Wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda wpadł we własną pułapkę. Tak naprawdę projektu w Senacie nie bronił. Partyjni spece od propagandy wytłumaczyli naiwnemu prezydentowi, że referendum to fundamentalny błąd.

Wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda wpadł we własną pułapkę. Tak naprawdę projektu w Senacie nie bronił. Partyjni spece od propagandy wytłumaczyli naiwnemu prezydentowi, że referendum to fundamentalny błąd. Po pierwsze referenda nie cieszą się w Polsce popularnością i jak dotąd jedyne, które przyniosło frekwencyjny sukces dotyczyło akcesji Polski do Unii Europejskie. Po drugie, lista pytań była długa, skomplikowana i abstrakcyjna. Zagadnienia ustrojowe to nie są tematy, które mogłyby wyciągnąć ludzi z domu. Widać to po frekwencji demonstracjach broniących konstytucji i niezależności sądów. Bez wątpienia byłoby to także widoczne w przeciwną stronę, gdy prezydent prosi o zrozumienie i poparcie w powszechnym głosowaniu. Po trzecie, na frekwencję zasadniczy wpływ ma pogoda. Listopad daje dużą szansę na to, że deszcz może zniechęcić suwerena do udziału w prezydenckich konsultacjach.

Istnieje zatem prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że prezydenckie referendum zakończyłoby się upokarzającą frekwencyjną klęską. Klęską bardzo znaczącą. Jesień to gorący czas w polityce. Zaraz po wyborach lokalnych, dla partii władzy najtrudniejszych, gdzie będzie stosunkowo trudno ogłosić jednoznaczny sukces zjednoczonej prawicy a kolejnymi wyborami do europarlamentu w wyborczym maratonie. Kampania anty referendalna mogłaby wzmocnić i zjednoczyć opozycję. Jednoznaczny przekaz, prosty wspólny dla wszystkich postulat, mogłyby przyczynić się do współpracy pomiędzy poszczególnymi partiami i ruchami społecznymi i skutkować  tym czego obóz władzy boi się najbardziej – zbudowaniem pomiędzy nimi zaufania. Zaufanie to mogłoby być fundamentem do tworzenia trwałej koalicji na eurowybory. Koalicji tym bardziej realnej, że nowa ordynacja wyborcza właśnie przyjęta przez Senat, podnosi efektywny próg wyborczy do 20 proc. zmuszając opozycję do jedności.

Zapisów prawa nie negocjuje się z bandytami

Ta jedność łatwiej mogłaby się wykrystalizować przy kampanii anty-referendalnej z jednego prostego powodu: nic w niej nie ma do podziału pomiędzy partie i ich działaczy – ani miejsc na listach, ani posad, ani mandatów. Nie ma się o co kłócić. Wszyscy mają jeden cel i jednego jednoznacznie wskazanego przeciwnika.  Narracja takiej kampanii może być prosta i przekonująca – nie można pozwolić zmieniać konstytucji tym, którzy notorycznie ją łamią. Obóz władzy nie ma moralnego prawa do zadawania żadnych ustrojowych pytań. Zapisów prawa nie negocjuje się z bandytami.

W ten sposób abstrakcyjna do tej pory kwestia praworządności, mogła być postawiona w spektrum doświadczenia prostego człowieka w postaci prostego pytania: to mam iść głosować czy nie? I wiadomo że większość nie pójdzie. A jak nie pójdzie będzie musiała wymyślić sobie alibi dlaczego nie poparli prezydenta, którego darzą wszak takim zaufaniem. Przemożna jest siła konieczności spójności przekonań. Straszna jest moc wtórnej racjonalizacji. To moment idealnie nadający się na masową zmianę nastawienia wahającego się elektoratu, bo to właśnie opozycja mogła dać tym milionom ludzi, którzy muszą sobie wytłumaczyć dlaczego nie spełnili swojego obywatelskiego obowiązku i nie zabrali głosu w najważniejszych sprawach dobrego usprawiedliwienia: nie mają prawa zmieniać konstytucji ci, którzy jej nie przestrzegają! Po raz pierwszy ten argument mógł paść na płodny grunt. Byłby po prostu ludziom do czegoś potrzebny.

Referendum nie tylko stałoby się pierwszą klęską w ciągu kolejnych głosowań ale także porażką bardzo kosztowną. Można było bowiem wykorzystać tę okazję do zbudowania przeświadczenia o sukcesie zjednoczonej opozycji.

Referendum nie tylko stałoby się pierwszą klęską w ciągu kolejnych głosowań ale także porażką bardzo kosztowną. Można było bowiem wykorzystać tę okazję do zbudowania przeświadczenia o sukcesie zjednoczonej opozycji. Sukcesie, który otwiera drogę do kolejnych zwycięstw w kolejnych wyborach. Zepchnęłoby to obóz władzy do głębokiej defensywy. Bardzo trudna pozycja w maratonie wyborczym. Po drugie referendum mogło być realną szansą na zmianę przekonań Polaków. Zmianę masową i na korzyść opozycji.

Nie bez znaczenia jest fakt, że konieczność realizacji referendum mogła wywołać zamieszanie i konflikty w obozie władzy. Nie wątpię, że natychmiast znalazłoby się grono działaczy pragnących zdobyć popularność, pozycję i władzę szukając winnego nieuchronnej klęski. Można być pewnym eskalacji konfliktów w PiS, nic bowiem nie sprzyja bardziej wewnątrzpartyjnym wojnom jak porażka. Każdy chce ją wepchnąć w ręce swoich partyjnych kolegów i  konkurentów zarazem.

Dlaczego zatem Platforma nie wykorzystała takiej szansy? Dlaczego zagrała kolejny raz w całkowicie przewidywalny sposób. Dlaczego pomogła wyjść przeciwnikom z pułapki? Dlaczego uchroniła ich od pewnej klęski? Ja tego nie wiem. To pytanie do Grzegorza Schetyny.

 Jakub Bierzyński