Bierzyński: Lewico i Wosiu, nie idźcie tą drogą. Waszym wrogiem są nie liberałowie, tylko PiS (Gazeta.pl)

22 sierpnia 2018

Rozumiem rozgoryczenie lewicy demokracją liberalną. Wyborcy srogo was ukarali. Ukarali za brak przekonującego programu, za brak wizji i lidera. Ale nie mścijcie się za to na demokracji!

Dyskusja Macieja Gduli („Współpraca z PiS? Nie, dziękuję!”) z Rafałem Wosiem („Lewico, czas na współpracę z PiS”) napawa mnie smutkiem i zdziwieniem. Stanowi bowiem wymianę argumentów w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości, zarówno społecznej, jak i politycznej.

Obaj panowie mówią głosem nowej lewicy. I obaj zgadzają się co do podstawowej diagnozy sytuacji, w jakiej – ich zdaniem – lewica się znalazła. Wyciągają jednak nieco inne wnioski. Obaj twierdzą, że dylemat, przed którym stoimy, to wybór pomiędzy dżumą i cholerą. Z jednej strony jest to, cytuję: „fasadowa liberalna demokracja”, z drugiej – „demokracja nieliberalna” Kaczyńskiego. Dżuma liberalizmu reprezentowana jest przez partie Koalicji Obywatelskiej – PO i Nowoczesną, cholera „nieliberalizmu” przez zjednoczoną prawicę. Według obu autorów współczesna lewica ma trzy wyjścia. Pierwsze to „dać się wciągnąć liberałom w projekt odzyskiwania demokracji, która ogranicza się do samego aktu głosowania, a poza tym polega na utrzymywaniu przywilejów elit” (cytuję tu Wosia). Druga opcja to klasyczny symetryzm, czyli rozdawanie ciosów równo na prawo i lewo, utrzymując jednakowy dystans. Trzecia to, dla Wosia, rola koncesjonowanej opozycji PiS, a dla Gduli – który pomysł Wosia zdecydowanie odrzuca – własna agenda lewicy.

Symetryzm nie wchodzi w rachubę, bo według obu autorów jest politycznie bez perspektyw. Ustawia lewicę w roli komentatora fundamentalnego sporu i nie daje szans na zbudowanie realnej pozycji politycznej. Mają rację. Paradoksalnie doświadczenia Platformy Obywatelskiej z okresu niefortunnej „totalnej opozycji” oraz spadek notowań Nowoczesnej od momentu przyjęcia przez tę partię podobnej retoryki jednoznacznie świadczą o prawdziwości tej tezy. Negatywna kampania jest jałowa niezależnie od tego, czy skierowana będzie w jednym kierunku (przeciw PiS) czy w dwóch (przeciw PiS i liberałom).
Zandberg w roli przywódcy „koncesjonowanej opozycji”

Woś proponuje zamiast tego kohabitację z prawicą. Twierdzi, że PiS będzie rządził kolejne kadencje, i widzi miejsce lewicy jako koncesjonowanej, tolerowanej opozycji przy autorytarnej władzy. Jej rola to podtrzymanie dialogu, temperowanie zapędów prawicy, odwodzenie PiS od oczywistych błędów i tak dalej. Myślenie to jako żywo przypomina strategię niektórych środowisk katolickich w komunistycznej Polsce. Rozumiem, że ideą Wosia jest pogodzenie się z dominacją prawicy na lata i próba asymilacji w nowym środowisku na kształt peerelowskiego klubu PAX.

Maciej Gdula słusznie wytyka Wosiowi naiwność. Uniwersalna prawda na temat autorytarnych rządów na całym świecie i w każdym czasie jest taka, że nie negocjują. Nie negocjują, bo nie muszą – pełnia władzy spoczywa wszak w ich rękach i nie widzą takiej potrzeby, bo w ich głowach spoczywa także pełnia racji. Stan polskiego parlamentaryzmu doskonale obrazuje tę podstawową prawdę. Nie po to autorytaryści zdobywają pełnię władzy, by z kimkolwiek cokolwiek negocjować. Korekty swojej polityki dokonują wyłącznie pod naciskiem czystej siły. Bądź społecznej, jak przytoczony przez Wosia „czarny protest”, bądź finansowej, jak wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Tymczasowy sukces „czarnego protestu” nie świadczy w żadnym razie, jak twierdzi Woś, o możliwości wychowania PiS. Wręcz odwrotnie, nie dokonały się w sprawie praw kobiet żadne przewartościowanie ani zmiana polityki po tamtej stronie. Zmieniła się jedynie taktyka, i to pod wpływem przekonania, że pójście na rękę Kościołowi się w tej sprawie politycznie nie opłaca, bo prawa kobiet mobilizują duże rzesze do tej pory mało politycznie aktywnej młodzieży. Manewr na przeczekanie nie ma nic wspólnego ze zmianą stanowiska pod wpływem wychowawczych środków masowego protestu.

Jakakolwiek dyskusja z rządzącą prawicą jest bezprzedmiotowa. Jedyny skutek, jaki przyniesie, to legitymizacja władzy. Gdy lewica, odwieczny przeciwnik prawicy, zaakceptuje zasady „demokracji nieliberalnej” i zgodzi się na objęcie zaszczytnej roli „konstruktywnej opozycji”, gdy skorzysta z pakietu demokratycznego Jarosława Kaczyńskiego, a Adrian Zandberg obejmie stanowisko „lidera opozycji”, to będzie oznaczało, że wszystko jest w porządku. Głosy o zarzynaniu demokracji to marginalne pokrzykiwania „totalnych” szaleńców. Demokracja nigdy jeszcze nie miała się tak dobrze jak za rządów Jarosława Kaczyńskiego. Doprawdy, przerażeniem napawa skala naiwności redaktora Wosia. Jeśli to jest głos reprezentatywny dla nowej lewicy, to czarno widzę jej przyszłość.
To wina lewicy, że na nic nie ma wpływu

To jednak, co przeraża najbardziej, jest wspólne dla obu dyskutantów. I Woś, i Gdula nie biorą nawet pod uwagę scenariusza, w którym lewica mogłaby dołączyć do walki o demokrację i wolności obywatelskie w Polsce. Scenariusz zjednoczenia opozycji wokół podstawowych wartości nie brany jest przez obu panów w ogóle pod uwagę. Tak jakby nie była to walka o wolność waszą i naszą, o prawo do głoszenia poglądów i lewicowych, i liberalnych, po prostu jakichkolwiek innych niż patriotyczno-katolicko-narodowy pakiet prawicy. Jakby prawo do spierania się i światopoglądowych różnic gwarantowane przez ową liberalną demokracje nie było dla obu panów jakąkolwiek wartością. Jeden z nich proponuje w zamian koniunkturalną kolaborację, by mieć wpływ na władzę, nie podważając istoty jej funkcjonowania i de facto być listkiem figowym reżimu, drugi proponuje własną lewicową agendę. Z pierwszym poglądem nie warto nawet dyskutować. Nie tylko dlatego, że jest skrajnie naiwny, politycznie samobójczy ale też przede wszystkim dlatego, że jest moralnie obrzydliwy.

Drugi mnie bardzo martwi. Nie mam nic przeciwko własnej lewicowej agendzie. Lewica Polsce jest bardzo potrzebna. Problem jedynie polega na tym, że źle widzi swego podstawowego przeciwnika. To nie liberałowie nim są. To nie PO ani Nowoczesna odebrała głosy polskim partiom lewicowym – to PiS ukradł waszą agendę. To prawica przejęła wasz elektorat, posługując się socjalnymi hasłami. Dlaczego to PiS zapowiedział 500+, podwyższenie płacy minimalnej, wprowadzenie stawki godzinowej? Dlaczego to nie lewica wygrała ostatnie wybory, postulując pakiet socjalny i przywrócenie godności dla pracy i życia zwykłych ludzi? Rozumiem wasze rozgoryczenie demokracją liberalną. Wyborcy srogo was ukarali. Ukarali za brak przekonującego programu, za brak wizji i lidera. Ale nie mścijcie się za to na demokracji! To nie jej wina, lecz wasza. Nie macie zresztą alternatywy. Podważanie „liberalnej demokracji” to głos karpia, który woła o przyspieszenie wigilii. Jesteście po prostu kompletnie oderwani od rzeczywistości. Obaj.
Ludzie za PiS tak samo pracują na śmieciówkach

To nie demokracja jest źródłem nierówności społecznych, lecz miałkość i upadek lewicy. Nic nie stoi na przeszkodzie, byście przekonali wyborców do swojego programu: poniesienia podatków, redystrybucji pieniędzy, zwiększenia wydatków z budżetu, sfinansowania usług publicznych na wysokim poziomie i tak dalej. Tymczasem nie potraficie nawet skutecznie punktować swojego najpoważniejszego politycznego konkurenta, jakim jest PiS, w sprawach prostych i jednoznacznych, takich jak mieszkania dla młodych czy umowy śmieciowe. Ludzie pracują na śmieciówkach teraz tak samo jak za liberałów, a mieszkań jak nie było, tak nie ma. Nowa lewica jest po prostu politycznie całkowicie nieudolna. Mało skutecznie mówi o swoim programie, nie ma pozytywnej wizji, choć zarzuca własne grzechy liberałom. Nowa lewica zamknęła się w wąskim kręgu wyznawców radykalnych postulatów, które nie mają szans na zdobycie szerokiego poparcia społecznego. Zamiast się obrażać na „liberalną demokrację”, proponuję, żebyście wzięli pod uwagę priorytety i potrzeby własnych potencjalnych wyborców.

Zamiast tego Woś postuluje kolaborację z rządem. A Gdula odkrywa, że można jeszcze mieć własny program! Alleluja!
Przytulić się do władzy, a potem się zobaczy

Tak, Maciej Gdula ma rację, program lewicy by się przydał. Przydałby się także lider. Na razie Razem przypomina bardziej sektę niż partię polityczną. Jej przekaz jest głównie negatywny wobec liberałów i utożsamianej z nimi III RP.

Przypomnę jedynie panu Gduli, że aby jakikolwiek program zrealizować, trzeba nie tylko go mieć, ale też jeszcze mieć możliwość jego głoszenia. Trzeba mieć wolne media, które go rozpowszechnią, trzeba mieć prawo do zgromadzeń, które pokażą jedność i siłę elektoratu, trzeba mieć możliwości działania, trzeba mieć państwo prawa przestrzegające podstawowych reguł politycznej gry i trzeba mieć prawdziwe wolne wybory, żeby móc go w końcu zrealizować. Innymi słowy, trzeba mieć demokrację. Bez niej najlepszy nawet program będzie wart tyle, ile papier, na którym go spisano. Pozostanie doskonale martwy.

Obaj panowie zgadzają się, że poparcie „liberalnej demokracji” jest dla nowej lewicy wykluczone. To co chcecie zaproponować w zamian? „Suwerenną demokrację” w stylu Putina czy „narodową demokrację” w wersji Erdogana? Dla demokracji jedyną alternatywą jest autorytaryzm ubrany w takie czy inne ideologiczne przebranie: socjalistyczne jak w Wenezueli lub na Kubie, narodowe jak w Turcji i w Rosji lub konserwatywno-chrześcijańskie jak na Węgrzech lub w Polsce. Jeśli lewica nie ma pomysłu na przejęcie władzy i realizację własnych postulatów, to rzeczywiście postulat Wosia wydaje się jedyną rozsądną alternatywą – przytulić się do władzy i trwać, a potem się zobaczy. Jeśli oczywiście będzie jakieś „potem”.
Nowa lewica może być alternatywą dla PiS

I żeby było jasne, broniąc demokracji nie wzywam nowej lewicy do koalicji z liberałami. Rozumiem, że wam nie po drodze. Mało tego, podzielam argument mówiący, że wielka koalicja opozycyjna liberałów z lewicą może przynieść jej twórcom rozczarowanie. Zysk ze zjednoczenia może być mniejszy niż strata tych, którzy tak nie znoszą PO, że nigdy na taki twór nie zagłosują. Może się okazać, że blok centrolewicowy ma większą zdolność mobilizacji wyborców niezdecydowanych lub pasywnych niż wielka kolacja zdominowana przez partie liberalne.

Jestem przekonany, że tak jak prawica ukradła lewicy program i wyborców, tak jest możliwy ruch w drugą stronę. PiS nie traci, bo przepływy pomiędzy jego zwolennikami a partiami totalnej opozycji są praktycznie niemożliwe. Nowa lewica może być dla nich jedyną alternatywą wobec PiS. Jest wysoce prawdopodobne, że przedwyborcze zjednoczenie jest gorszym rozwiązaniem niż stworzenie koalicji po wyborach. Ale to są problemy arytmetyki wyborczej. Na te pytania przyjdzie czas odpowiedzieć, gdy będzie znana ordynacja wyborcza do Sejmu, gdy będzie można oszacować polityczną siłę poszczególnych ugrupowań w trakcie trwania kampanii i ułożyć optymalny scenariusz odsunięcia Kaczyńskiego od władzy. Niezależnie od taktyki to właśnie powinien być nadrzędny cel każdej partii politycznej różniącej się ideowo i mentalnie od aparatu Jarosława Kaczyńskiego. W przeciwnym razie pozostaje scenariusz Wosia. Tu jest on intelektualnie uczciwy. Można się urządzić i stosunkowo dobrze żyć w państwie rządzonym przez PiS jako koncesjonowana opozycja. Autorytaryzm wydaje się jedyną alternatywą dla odrzucanej „liberalnej demokracji”.

Na szczęście to są wyłącznie rozważania na kanapie przy sojowym latte, bo nowa lewica jest kanapowym ugrupowaniem. Skoro ma 2-3 punkty poparcia, to, czy zdecyduje się na kolaborację z reżimem czy nie, nie ma większego znaczenia. Poza znaczeniem propagandowym dla obozu władzy. No cóż, nie ma nic za darmo.

Jakub Bierzyński