Po klęsce majowych wyborów PiS ma trzy rozwiązania. Każde złe. (Onet)
8 maja 2020
Kompromis Jarosława Gowina z Jarosławem Kaczyńskim to najlepsze, co mogło się zdarzyć opozycji. Prezesi Zjednoczonej Prawicy zrealizowali wszystkie jej postulaty dodając od siebie bardzo istotny, nieoczekiwany bonus. Jeśli plan opisany w ich porozumieniu zostanie zrealizowany, Andrzejowi Dudzie będzie bardzo trudno wygrać wybory. Borys Budka nie powinien obrażać się na Jarosława Gowina. Wręcz odwrotnie, powinien ogłosić swoje największe od 2015 r. polityczne zwycięstwo.
– Najbliższym możliwym terminem przeprowadzenia prawdziwych wyborów jest listopad
– Żeby wybory odbyły się wcześniej, np. w październiku, potrzebna byłaby dymisja prezydenta, co byłoby dla niego wielkim upokorzeniem
– PO powinna rozważyć wymianę swojego kandydata na prezydenta
– Korespondencyjna formuła wyborów promuje opozycję, a utrudni zwycięstwo Andrzejowi Dudzie
Przede wszystkim opozycja domagała się przesunięcia wyborów z maja na jesień. Wydaje się, że ten postulat chcąc nie chcąc zostanie spełniony. Wyborów w maju nie będzie. Politycy obozu władzy zapowiadają możliwe daty w lipcu, ale pobieżny przegląd kalendarza pokazuje, że wybory w lipcu w trybie korespondencyjnym są technicznie niemożliwe.
Po pierwsze, trzeba odkręcić prawny bałagan jaki w ostatnich miesiącach PiS narobiło i przywrócić do organizacji elekcji Państwową Komisję Wyborczą.
Po drugie, trzeba wypracować zasady głosowania korespondencyjnego, które będą wykonalne. Wiadomo po majowej katastrofie, że karty wyborcze muszą być porządnie zabezpieczone przed kopiowaniem, a zestawy wyborcze muszą być drukiem odbieranym za potwierdzeniem. Jedynym miejscem, w którym da się takie zestawy wydrukować bez wycieków to ściśle zabezpieczona Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych.
Mam nadzieję, że po majowej katastrofie do działaczy PiS dotarło, że każdy kompromis w sprawie bezpieczeństwa wyborów korespondencyjnych grozi kolejną gigantyczną kompromitacją. Każda fuszerka przy redakcji ustawy skutkuje przesunięciem terminu wyborów o kolejny miesiąc – tyle będzie miał Senat, by zaakceptować konieczne poprawki.
Mam nadzieję, że rządzący rozumieją, że na kolejną porażkę ich po prostu nie stać. Nie ma bowiem nic groźniejszego dla władzy niż osunięcie się w śmieszność. Dlatego sądzę, że ważąc niebezpieczeństwo polityczne kolejnego partactwa wyborczego i koszt upływającego czasu, obóz władzy nie będzie parł do wyznaczania po raz kolejny, za wszelką cenę, nierealistycznego terminu głosowania.
Ustawa o głosowaniu korespondencyjnym musi zostać starannie przemyślana. Trzeba wziąć pod uwagę techniczne możliwości zbierania, transportu i liczenia głosów. Dobrać liczbę i liczebność komisji i tak dalej. Na hura wyborów korespondencyjnych w 30-milionowym państwie się nie zrobi. Nie sądzę, by projekt takiej ustawy powstał szybciej niż do końca maja. Senat ma 30 dni na poprawki. Sejm, podpis prezydenta, jeśli wszystko pójdzie gładko ustawa zacznie obowiązywać w pierwszych dniach lipca.
Żeby stwierdzić nieważność wyborów, PKW musi dać czas do wnoszenia protestów wyborczych. I tu ciekawostka, bo protesty wyborcze można zgłaszać do siedmiu dni “od publikacji wyników wyborów w dzienniku ustaw”. PKW musi zatem ogłosić wynik wyborów, zebrać protesty, rozpatrzyć je i sporządzić sprawozdanie z ważności wyborów. Dopiero po dokonaniu tego procesu Sąd Najwyższy może wszcząć procedurę orzeczenia o ważności wyborów. Ile to może trwać? Miesiąc? A to oznacza, że Elżbieta Witek będzie mogła ogłosić nowy termin wyborów dopiero na początku sierpnia.
Nie sądzę, by PKW chciała iść drogą Jacka Sasina i rozpocząć druk kart wyborczych bez uprawnień. Zwracam uwagę, że w stanie prawnym obowiązującym do czasu wejścia w życie nowej ustawy (początek sierpnia) to właśnie Jacek Sasin nadal pozostanie odpowiedzialnym za organizację wyborów. To właśnie przewiduje ustawa o głosowaniu korespondencyjnym przyjęta przez Sejm na posiedzeniu 7 maja.
PKW ustali i zleci druk kart wyborczych najwcześniej w pierwszym tygodniu sierpnia. Wiadomo z doświadczeń „wyborów widmowych”, że Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych potrzebuje 2-3 miesiące na druk 30 mln zabezpieczonych przed sfałszowaniem kart wyborczych. To daje początek października na przygotowania do ich dystrybucji. Według zapowiedzi polityków prawicy dystrybucja pakietów wyborczych ma rozpocząć się na 30 dni przed głosowaniem.
Prosta kalkulacja wskazuje, że jeśli obóz władzy nie chce narazić się na kolejną spektakularną klęskę (na przykład drukując karty bez zabezpieczeń), to zakładając bezbłędne przeprowadzenie całego procesu najbliższym możliwym terminem wyborów jest początek listopada.
Konstytucja
Prawica brnąc do tragicznego finału upokarzającej klęski wyborów majowych powoływała się na zapisy konstytucji przewidujące wymóg przeprowadzenia wyborów nie później niż 75 dni przed upływem kadencji urzędującego prezydenta. Stąd do rangi symbolu obrony konstytucji urosła data 23 maja jako nieprzekraczalny termin przeprowadzenia głosowania.
Władza oskarżała opozycję postulującą przełożenie wyborów o destabilizację państwa i łamanie konstytucji. Trzeba iść tą drogą. W razie opróżnienia urzędu marszałek Sejmu zarządza wybory nie później niż w 14 dniu później wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów. Skoro terminy wyborcze przewidziane w konstytucji są dla prawicy święte, to najbliższy możliwy konstytucyjnie termin to… 11 października.
Jedynym sposobem, by legalnie przeprowadzić wybory w konstytucyjnej „dziurze” pomiędzy 23 maja a 11 października jest dymisja Andrzeja Dudy. Na ten ruch PiS się nie zdecyduje. Dymisja urzędującego prezydenta wiąże się z wysokim kosztem politycznym. Jest dowodem słabości. Opozycja będzie przekonywać, że dymisja jest zasłużoną klęską tej kadencji. Do wyborców pójdzie przekaz, że Andrzej Duda jest marionetką, instrumentalnie traktowaną w politycznej grze o utrzymanie władzy.
Dymisja prezydenta jest chyba największym możliwym upokorzeniem na jakie można narazić głowę państwa. Czy po czymś takim Duda miałby szanse wygrać wybory?
Jeśli zatem przyjąć, że pierwszą wyobrażalną technicznie datą wyborów jest początek listopada a pierwszą konstytucyjną możliwością niedziela 11 października to wynika z tego jedno – wybory odbędą się późną jesienią. Marzenia o lipcu lub sierpniu są mrzonką.
PiS ma trzy rozwiązania. Każde złe
Pierwsze to powtórka z rozrywki, czyli organizacja wyborów na rympał w niekonstytucyjnym terminie, narażając się na ponowną kompromitację. Nawet gdyby wybory dało się przeprowadzić, to ten scenariusz oznacza podważenie ich konstytucyjności przed Sądem Najwyższym i fundamentalne problemy z legitymizacją władzy zarówno w kraju, jak za granicą.
Drugie to dymisja obecnie urzędującego prezydenta obarczona ogromnym kosztem politycznym zmniejszającym istotnie jego szanse na reelekcję.
Trzecie to wybory w konstytucyjnym terminie, czyli po 11 października, gdy narastający kryzys gospodarczy może w istotny sposób przekształcić obecną przewagę w poważne obciążenie. Przy milionie bezrobotnych jedyna obietnica Dudy – podwyższenie zasiłku – brzmi jak szyderstwo. Oni chcą pracy, nie zasiłków.
Sprawczość
Opozycja powinna skupić się na szczegółach, na zapewnieniu, by wybory korespondencyjne były rzeczywiście transparentne, uczciwe, powszechne, tajne i równe. Trzeba już dzisiaj zacząć mobilizować zwolenników do udziału w takich uczciwych wyborach. Platforma Obywatelska może ogłosić zwycięstwo: ”Bojkot usługi pocztowej miał sens. Władza wycofała się z groźby fałszerstw. Wywalczyliśmy uczciwe wybory. Po raz pierwszy od pięciu lat Kaczyński musiał ustąpić. Będziemy skutecznie bronić demokracji”.
Sprawczość w polityce to rzecz bezcenna. Nie wolno obrażać się na Jarosława Gowina i wrócić do rytualnych narzekań przegranych. Trzeba ogłosić zwycięstwo nawet robiąc dobrą minę do złej gry. Wyborcy lubią zwycięzców.
Platformy nie stać na puste dramatyzowanie, rolę ofiary i kolejną przegraną. To od niej zależy, jak zinterpretuje woltę Jarosława Gowina. Może zrobić z niej pierwszą wiktorię lub kolejną klęskę. Wybór należy do Borysa Budki. Tym bardziej, że umowa pomiędzy Jarosławami ma bezcenną dla PO cechę: pozwala na wymianę kandydata. Przy fatalnych notowaniach Małgorzaty Kidawy Błońskiej to wartość za cenę wygranej lub klęski. PO będzie miała drugą szansę.
Pierwszy raz
Z niejasnych powodów obaj panowie Jarosławowie postanowili dać opozycji bezcenny prezent – prezent na miarę zwycięstwa w jesiennych wyborach.
Tym prezentem jest korespondencyjna formuła głosowania. Jeśli będą one prawidłowo zorganizowane i uczciwie przeprowadzone, dają sporą przewagę opozycji. Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że wybory korespondencyjne dają przewagę kandydatom popieranym przez wyższe warstwy społeczne upośledzając wyborców gorzej wykształconych, ze wsi i mniejszych miast, o niższym statusie.
Prawie 70 proc. Polaków nie umie czytać ze zrozumieniem (badanie OECD i PISA). Trzy czwarte nie potrafi na podstawie rozkładu jazdy odpowiedzieć prawidłowo, o której odchodzi wieczorem ostatni autobus (badania prof. Ireneusza Białeckiego). Jaka część z nich nie da sobie rady ze skomplikowaną instrukcją do głosowania? Nie będzie potrafiła poprawnie zaznaczyć głosu, wypełnić deklaracji i zapakować to wszystko w zwrotną paczkę?
Nie ma wątpliwości, że wyborcy Andrzeja Dudy nie będą uprzywilejowani w tym procesie. Wręcz odwrotnie, liczba głosów nieważnych będzie rosła wraz ze spadkiem wykształcenia. Wielu nie odda głosu w ogóle zniechęcona skomplikowaną procedurą. To dla Polaków będzie pierwsze korespondencyjne głosowanie w życiu. Przypomnę, że drobna stosunkowo zmiana — głosowanie książeczkowe wprowadzona w 2014 r. — spowodowała lawinowy wzrost liczby głosów nieważnych. Liczba ta w wyborach do sejmików województw wyniosła aż 17,93 proc.
Razem w wyborach samorządowych oddano 5 mln nieważnych głosów. Ile ich będzie w wyborach prowadzonych według zupełnie nowych zasad? Naturalna selekcja wyborców w głosowaniu korespondencyjnym może osiągnąć parę punktów procentowych na niekorzyść Andrzeja Dudy. To wielkość na skalę klęski lub zwycięstwa.
Spośród wielu powodów (kryzys gospodarczy, brak środków na realizowanie kolejnych obietnic wyborczych, roszczeniowo nastawiony elektorat, niezrealizowane obietnice z poprzedniej kampanii) forma korespondencyjna wyborów prezydenckich może być dla szans wyborczych Andrzeja Dudy decydująca.
Tak jak wzywałem do bojkotu usługi pocztowej jako farsy wyborczej, której opozycja nie ma szans wygrać, tak wzywam do pełnej mobilizacji przy wyborach korespondencyjnych jesienią. Jeśli opozycja dopilnuje procedur, jeśli przemyśli własne błędy, jeśli zmobilizuje swoich wyborców to na jesieni pójdzie po pewne zwycięstwo.
Wybory korespondencyjne pod warunkiem, że zostaną rzetelnie przeprowadzone mogą być gwoździem to trumny dla Andrzeja Dudy. Droga do odsunięcia PiS od władzy została otwarta. Nie ma co się obrażać, narzekać i grać dalej rolę wiecznej ofiary. Trzeba pójść po zwycięstwo jesienią.
Jakub Bierzyński