Najtrudniejszym zadaniem jest odwrócenie trendu (Polska The Times)

9 kwietnia 2018

Wobec zjazdu notowań rządzącej partii PiS szuka pomysłu na kampanię. Sprawa jest trudna, bo dotychczasowe silniki „dojnej zmiany” zatarły się zupełnie lub ledwo dyszą. Polityka historyczna została skutecznie skompromitowana nowelizacją ustawy o IPN.

Międzynarodowy skandal, który po niej wybuchł spowodował całkowite osamotnienie naszej dyplomacji. Co gorsza, groźby izolacji formułowane przez dotychczasowych sojuszników spowodowały skutek przeciwny do zamierzonego. Zamiast narodowej dumy i patriotycznego wzmożenia wywołały lęk i wstyd. Zamiast zadekretowanej narodowej historycznej niewinności, coraz częściej do świadomości opinii publicznej w kraju zaczęły docierać pytania o współudział Polaków w zbrodni Holokaustu i przewłaszczenia majątku trzech milionów zamordowanych polskich Żydów.

Religijne zadęcie nie pomaga ani Kościołowi katolickiemu, ani związanej z nim prawicy. Mariaż tronu i ołtarza zawsze źle się kończył dla obu stron. Tym razem jest tak samo. Władza spłaca długi za poparcie Kościoła w formie olbrzymich finansowych przywilejów, symbolicznych gestów i politycznych koncesji. Polacy zaczynają mieć tego dość. Rachunek jest zbyt wysoki. Zakaz handlu w niedzielę, a przede wszystkim zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej nie przysporzy prawicy wyborców. Pakiet socjalny się zużył. Wdzięczność ludu z czasem wyblakła. Uchodźcy przestali spełniać użyteczną rolę straszaka. PiS padło ofiarą własnego sukcesu. Skoro uchodźców nie ma, a UE ugięła się przed żądaniami Warszawy, to trudno straszyć skutkami rozwiązanego problemu. Religia smoleńska przeradza się w farsę. Co gorsza nie wiadomo, jak ją zakończyć.

Spadek wyników sondaży spowodowany jest jednak głównie dwoma innymi czynnikami. Po pierwsze, bizantyjski styl rządów, pycha i rozpasanie tej władzy przekroczyło masę krytyczną budząc powszechne oburzenie i odrazę. Dla prawicy chciwość to grzech śmiertelny, bo przeczy jej podstawowemu mitowi założycielskiemu: skromność i pokora w służbie zwykłemu człowiekowi przeciw zepsutym elitom. Po ponad dwóch latach rządów zepsucia i korupcji nadal nie udowodniono. Zarzuty postawiono do tej pory dwa i wyglądają one nadzwyczaj nędznie i nieprzekonująco. Mit o zgniłych elitach III RP gwałtownie blaknie. Blaknie w kontraście do szerokiego strumienia pieniędzy, jakie płyną w ręce partyjnych baronów PiS.

Jarosław Kaczyński popełnił w tej sprawie dwa fundamentalne błędy. Pierwszy to taki, że wbrew długofalowym interesom swojej partii poparł nagrody dla rządu, w ten sposób idąc na frontalne zderzenie z oczekiwaniami, zaufaniem i wiarą własnego elektoratu. Drugie to taki, że próbował zagrać melodię „za PO było gorzej”, tyle że ona zabrzmiała nieznośnie fałszywie. Nie trudno było udowodnić, że to nieprawda. Mało tego Kaczyński sam sprowokował konfrontację z niewyobrażalną jak na dzisiejsze standardy panującego Bizancjum skromnością swoich poprzedników. Arsenał propagandowy obozu władzy zużył w ten sposób kolejny bardzo ważny argument. „Tamci byli gorsi” nie działa. Wręcz odwrotnie, może działać na przekór, przeciw obecnej władzy.

Drugi problem to kwestia sprawczości. Dla neoautorytarnego elektoratu prawicy siła jest podstawowym parametrem oceny atrakcyjności władzy. PiS miało ich poparcie, bo waliło przeciwników po pyskach. Gorszy sort, komuniści i złodzieje, mordy zdradzieckie spełniały właśnie tę rolę. Rolę demonstracji siły. Wszystko możemy. Elity nie są nietykalne. Wręcz odwrotnie, to one zajęły nasze – klas ludowych – miejsce na pręgierzu wstydu. Dzisiaj Kaczyński musi się cofnąć. W sprawie ustawy o IPN zrobi to rękami marionetkowego Trybunału Konstytucyjnego. W sprawie ustaw sądowniczych będzie musiał przyznać się do porażki (już to zrobił na łamach ,,Gazety Polskiej”). W sprawie nagród i finansów idzie w zaparte. Błąd, bo podważa w ten sposób legitymizację swojego obozu. Idzie w ślad poprzedników zapominając, że ośmiorniczki zastępuje gigantyczną ośmiornicą. Własną. We wszystkich kwestiach okazuje słabość. Raz przed opinią międzynarodową (co z odzyskiwaniem suwerenności?, wstawaniem z kolan?), raz przed Brukselą (co z odzyskiwaniem godności?), ostatecznie przed własnym aparatem, któremu musi pozwolić dalej tuczyć się kosztem wyborczych szans swojej partii.

Prawica nie ma pomysłu, jak przejść do ofensywy. Na najbliższej konwencji partii Kaczyński ma szumnie zapowiedzieć dodanie kolejnego plusa do programu, który dał mu poprzednio zwycięstwo. Proponowane zmiany są kosmetyczne. Podwyższenie progu do z 800 do 1050 zł nie stanowi przełomu. Nie jest też nośną ideą, która porywa serca i umysły. Nie przebije się w mediach, to mogę przewidzieć już dzisiaj. Wydłużenie wypłacania świadczeń do 25 lat pod warunkiem, że dziecko się uczy, ma większe szanse. Dwuznaczny jest postulat ograniczenia wypłat do rodzin z dochodem poniżej 3 tys. miesięcznie na osobę. Z jednej strony, to realizacja wyników sondaży. Przewagę mieli w nich zwolennicy wprowadzenia górnej granicy dochodów dla beneficjentów programu. Z drugiej strony, usuwa jego bardzo ważny egalitarny rys. Pomoc państwa nie upokarza odbiorców, bo wszyscy dostajemy po równo. Teraz to się zmieni. Paradoksalnie może to obniżyć notowania partii wśród wyborców zamożnych – z oczywistych względów – bo zostaną wykluczeni, ale także wśród pozostałych, bo poczują się mniej komfortowo. 500+ może odcisnąć na nich znienawidzone piętno wstydu. Wprowadzenie górnej granicy dochodów to politycznie bardzo ryzykowny ruch.

Ryzykowny tym bardziej że w przypadku otwartej wojny obozu rządzącego z prezydentem ten ostatni może odpowiednie ustawy zawetować w imię „sprawiedliwości społecznej”, „odpowiedzialności i realizacji programu, z którym szliśmy do wyborów”. PAD mógłby zarobić sporo punktów kosztem rządu. Nie on przecież płaci rachunki za 500+. Nie on jest odpowiedzialny za budżet. W takiej rozgrywce Duda przedstawiłby konkurentów z prawicy jako tych, którzy zdradzają ideały. Pytanie, jak daleko zaszedł ten konflikt? Czy Kaczyński może nadal prowadzić nieskrępowanie politykę jak dotychczas? Wkrótce się przekonamy.

Kolejne pomysły są dość oczywiste. Rozważane jest postawienie zarzutów konkurentowi – Donaldowi Tuskowi, oraz powołanie komisji do spraw wyłudzeń VAT, czyli odegranie się za przeszłość na konkurentach. Problem tylko polega na tym, że czas mija i środki te są coraz mniej skuteczne. Pisałem już o tym, że melodia „za PO było gorzej” brzmi fałszywie. Ten argument się zużył. Po dwóch latach rządów ludzie żądają, by za tej władzy było lepiej. Zdecydowanie. Tym bardziej że obiecywała wyborcom o niebo wyższe standardy. Obawiam się, że represje mogą być przeciwskuteczne. Tak to, niestety, działa w polityce, że skuteczność poszczególnych chwytów zależy od kontekstu. Raz działają na korzyść raz wręcz odwrotnie. To, co jeszcze wczoraj było dowodem wierności rewolucyjnym hasłom, wymiarem słusznej kary, spełnieniem wyborczych obietnic, dziś będzie postrzegane jako brutalny rewanż, czystą zemstę i chęć wyeliminowania przeciwników. To, co rok temu stanowiło kolejny dowód siły, dziś będzie dowodem słabości. „Nam się należy” zmieniło kontekst całkowicie. Moim zdaniem, działania partii przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego, a szumnie zapowiadana konwencja może być wielkim rozczarowaniem. Najtrudniejszym zadaniem w polityce jest odwrócenie trendu. Ten dla prawicy jest niekorzystny i nie widzę argumentu, który miałby to zmienić.

Jakub Bierzyński