Wariant kremlowski? Nie wierzę (na:Temat)

3 sierpnia 2017

Po wecie Prezydenta rozgorzała dyskusja w odpowiedzi na pytanie: czy była to „ustawka” pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Andrzejem Dudą, czy też Prezydent dotąd pełniący rolę notariusza rządzącej partii, wybił się na niezależność. W Gazecie Wyborczej pojawiły się ostrzeżenia przed przerażającym „wariantem kremlowskim”, który w skrócie polega na realizacji długofalowej polityki stworzenia iluzorycznej opozycji dla obozu władzy z Andrzejem Dudą na czele.

Jedni mówią: poczekajmy, jest zbyt wcześnie by sądzić. Inni, paradoksalnie opozycyjni wyznawcy geniuszu naczelnika, są święcie przekonani o demiurgicznej sile jego czarnego charakteru.

Nie zgadzam się z powyższymi opiniami. Sytuacja polityczna wokół prezydenckiego weta jest dynamiczna. Opozycja i opinia publiczna ma w tej kwestii sprawczą rolę. Jeśli prawdą jest, że weto Andrzeja Dudy jest niejednoznaczne, trzeba zrobić wszystko by takim się stało. To zależy także od nas. Od publicystów, opinii publicznej , opozycyjnych polityków, autorytetów. Można go w tym wecie porzucić, oddając pole do politycznych działań Kaczyńskiemu. Można go w tym wecie utwierdzić, tworząc nową rzeczywistość polityczną. Fakty w polityce nie są jednoznaczne. Zawsze weryfikuje je historia. Powinniśmy zrobić wszystko, by historia była tym razem po naszej stronie. Oto możliwe scenariusze:

Hipoteza numer jeden: „ustawka”.

Weto Prezydenta zostało zgłoszone w porozumieniu, za zgodą i prawdopodobnie, z politycznej inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego. Nic na to nie wskazuje. Nie ma powodu, by w takiej sytuacji wprowadzać wyborców „dobrej zmiany” w konfuzję. Prawicowy elektorat jest całkowicie zagubiony. Na prawicowych forach panuje kompletny chaos. Nie wiadomo za kim się opowiedzieć. Prawicowa propaganda przestawiała „biało czerwony obóz” jako zwarty monolit, a Prezydent był jednym z jego głównych fundamentów. Nie ma powodu, by prezydencki minister wdawał się w wymianę uszczypliwych złośliwości z prominentami przedstawicielami obozu władzy. Kwestionowanie Andrzeja Dudy jako przyszłego kandydata PiS na prezydenta, wskazywanie, że jest pękniętym ogniwem obozu „dobrej zmiany” nic nie dają autorytarnej ekipie. Nic oprócz chaosu w jej szeregach, dezorientacji wyborców i klęski czarno białej, jednoznacznej propagandy. Koszty „ustawki” są bardzo wysokie i nie widać zysków. Ona jest nieprawdopodobna, bo się nie opłaca. Scenariusz pisany przez Bloomgerga, w którym dochodzi do sztucznego podziału po to, by zniuansować polityczne pozycje w celu zagospodarowania większego elektoratu na wzór rosyjski, wydaje się nieprawdopodobny. Wskazuje na to gwałtowność reakcji i wysokie koszty tego scenariusza. Do realizacji takiej gry potrzeba dziesiątki lat doświadczeń w inżynierii politycznej, zasobów i tradycji KGB, wielkiej dyscypliny w obozie władzy i umiejętności planowania na dziesięcioleci. Polskiej klasie politycznej brakuje wszystkich wyżej wymienionych cech. Jest po prostu do takich strategicznych działań organizacyjnie i intelektualnie niezdolna. Jarosław Kaczyński wielokrotnie reagował emocjonalnie, na zasadzie prostych odruchów i po prostu nie wierzę by jego i jego zaplecze, było stać na realizację tak dalekowzrocznych machiawelicznych wizji.

Hipoteza numer 2 – autentyk.

Według tej teorii Andrzej Duda szuka swojego miejsca na scenie politycznej. Ten scenariusz wydaje mi się najbardziej prawdopodobny. Choć Duda cieszy się wysokim zaufaniem społecznym w sondażach, to w swej dotychczasowej roli nie ma szans na reelekcję. Pamiętajmy – wyniki sondaży były zdecydowanie bardziej przychylne dla jego poprzednika, Bronisława Komorowskiego, a Duda jest łatwym celem w kampanii wyborczej. Ile partyjnych flag można postawić na jego stoliku? Ile zarzutów o łamanie konstytucji sformułować? Jak jeszcze bardziej ośmieszyć go w kabaretach? Jeśli Andrzej Duda ma polityczne ambicje i poważnie myśli o reelekcji, musi okazać niezależność, zbudować własne polityczne zaplecze. Pełniąc funkcję prezydenta, ma ku temu konieczne narzędzie, oparcie instytucjonalne. Może zyskać media, przychylnych publicystów i całą rzeszę potencjalnych wyborców, którzy wyznając prawicowe wartości są jednocześnie w duchu zwolennikami demokracji, nie podzielają dyktatorskich zapędów Jarosława Kaczyńskiego. Może liczyć na poparcie Kościoła, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że żyrowanie w ciemno autorytarnych ambicji „jedynego dysponenta władzy politycznej” jest dla instytucji planującej na stulecia, niezbyt dobrą perspektywą. Kaczyński zrobił błąd. To błąd pychy. Publiczne upokarzanie Prezydenta, od drobnych gestów do politycznej izolacji, jest fundamentalnym błędem. Z pamiętników Kaczyńskiego wiadomo, że jest on zafascynowany stylem władzy Józefa Stalina. On to właśnie sztukę dominacji i upokarzania swojego najbliższego otoczenia doprowadził do perfekcji. Ta sztuka działa wyśmienicie, gdy ma się do dyspozycji aparat tortur, więzienia i łagry. Gdy istnieje alternatywa, upokorzenie rodzi chęć odwetu. Tym bardziej, gdy nie ma się nic do stracenia. Wierzę, że Andrzej Duda miał po prostu, po ludzku, tego dość. Kaczyński przeciągnął strunę. Tak łatwo było temu buntowi zapobiec. Wystarczyły puste gesty. Choćby formalna wizyta w Pałacu Prezydenckim od czasu do czasu. Nawet na to nie było go stać. Nie chciał z Prezydentem rozmawiać, a gdy miał do niego sprawę, jak w przypadku możliwego weta wobec ustaw o Trybunale Konstytucyjnym, wzywał go do siebie, na Żoliborz. Znamienne było przejście Krzysztofa Łapińskiego, jedynego urzędnika Kancelarii Premiera, którego było stać na niezależne poglądy, na funkcję ministra w kancelarii Prezydenta. Jestem przekonany, że to on był architektem weta. Pokazał Dudzie polityczne horyzonty tej decyzji.

Hipoteza trzecia – łatanie monolitu.

Ten scenariusz zakłada, podobnie jak poprzedni, że bunt Prezydenta był autentyczny. Racjonalną reakcją na ten fakt jest robienie dobrej miny do złej gry. Próba przekonania własnego elektoratu, że nic się nie stało. Prezydent skorzystał ze swoich prerogatyw, lecz popiera główne założenia reformy. Krótko mówiąc burza w szklance wody. Nieporozumienie, które nie trudno będzie wyjaśnić. Dopracujemy szczegóły, uwzględnimy uwagi i przegłosujemy ustawy zaraz po wakacjach. Kaczyński nie poszedł tą drogą, choć była ona z puntu widzenia jego politycznych interesów jedyną sensowną. Usuwała konfuzję wśród wyborców. Łatała pęknięcie w monolicie władzy. A przede wszystkim, była to gra na utrzymanie jedności własnego obozu i większości parlamentarnej. Pamiętajmy nie jest ona duża. To jedynie 5 głosów przewagi. Warto wiele poświęcić, by tę przewagę, i co za tym idzie, utrzymać własny rząd i władzę. Kaczyński nie poszedł tą drogą. Zareagował odruchowo. Już poczuł się dyktatorem. Nieusuwalnemu Prezydentowi wypowiedział wojnę. Choćby w ironiczny sposób zachęcając Dudę do przedstawienia własnych projektów ustaw o naprawie sądów. To fundamentalny błąd. Oddanie politycznej inicjatywy. Duda ma teraz wolną rękę w konsolidacji umiarkowanie prawicowego środowiska, szerokich konsultacji społecznych, szukania poparcia wśród środowisk prawniczy itp. Jeśli w wyniku tego procesu powstanie prawdziwie konstruktywny projekt usprawnienia działania sądów, PiS będzie miał poważny problem. Wobec racjonalnych zmian systemowych, trudno bowiem bronić własnej „reformy”, która sprowadza się do wymiany kadr. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że Kancelaria Prezydenta może spełnić w tej sprawie rolę opozycji. Rolę, którą opozycja skutecznie porzuciła, nie przedstawiając własnych rozwiązań w tej sprawie.

Po początkowym szoku w obozie władzy rodzi się jednak myśl, że wojna z prezydentem PiSowi się nie opłaca. Duda jest ze swojego stanowiska nieodwoływalny do końca kadencji i ma szeroki wachlarz potencjalnych działań. Beata Szydło, a nawet Jarosław Kaczyński, swojej pozycji politycznej nie mogą być pewni. Opiera się ona bowiem na większości sejmowej, a ta nie jest gwarantowana raz na zawsze. Ostanie ugodowe sygnały z obozu władzy, świadczą o tym, że Kaczyński zdał sobie z tego sprawę.

Hipoteza czwarta – podwójny blef.

To polityka w iście Makiawelicznym stylu. Bunt Prezydenta był autentyczny. Reakcja Kaczyńskiego też, ale poprzez działania medialne prawicowych publicystów i „dezinformację” szerzoną przez oddanych trolli, można porażkę zmienić w sukces, można wylansować teorię spiskową. Teorię, według której mimo wszystko, była to zaplanowana polityczna zagrywka. Jarosław Kaczyński przestraszył się zmasowanego oporu, wyobraził sobie skalę buntu społecznego w przypadku podpisania kontrowersyjnych ustaw i kazał Prezydentowi je zawetować. To najlepszy scenariusz dla obozu władzy. Mało tego, że utrwala mit o nieomylnym geniuszu strategii ale przynosi bezcenną nagrodę – odbiera opozycji smak zwycięstwa. Sukces zamienia w klęskę. Wprowadza w jej szeregach chaos. Polityka to nie tylko sztuka tworzenia faktów, ale także sztuka narzucania ich interpretacji. W tym przypadku łatwa o tyle, że nieufna i zagubiona opinia publiczna łaknie wręcz spiskowych teorii. Opozycja nie może uwierzyć we własne zwycięstwo. Na szczęcie dla nas, tysięcy ludzi, którzy wyszli na ulice setek polskich miast w obronie demokracji. PiS nie ma wystarczająco sprawnych spin doktorów by taki scenariusz zrealizować. Na szczęście.

Jak wygląda zatem scena po bitwie? Niejednoznacznie. Kaczyński zszokowany wetem wypowiedział początkowo Prezydentowi wojnę. Opozycja nie zrobiła nic, by ten fakt wykorzystać. Politycy PO wyjechali nad morze, by tam drażnić swoich potencjalnych wyborców swoją obecnością. Andrzej Duda został ze swoim wetem sam. Ta rozgrywa się nie skończyła. Ona się dopiero zaczyna. Wszystkie scenariusze są otwarte. Nie wierzę w wariant Kremlowski. Wymaga zaplecza, zasobów i strategicznego planowania na lata, których polskiej polityce nie ma niezależnie od tego po której stronie barykady ich szukać. Wariant kremlowski może się stać jednak samospełniającą się przepowiednią przy całkowitej bierności opozycji.

Niezależnie od wariantu, nie ma wątpliwości, że weto Andrzeja Dudy to najważniejsza polityczna gra tej kadencji. Wszystko wskazuje na to, że rozegra się bez udziału „liderów opozycji”. No cóż mają chyba inne priorytety.