Premia za jedność opozycji to mit bez poparcia w badaniach (Wyborcza)

24 sierpnia 2018

Jarosław Kaczyński w ławach sejmowych

Mało tego, silna partia centrolewicowa jest paradoksalnie jedyną realną szansą na uszczuplenie zasobów partii rządzącej w przyszłorocznych wyborach.

Prezydent Słupska jeszcze nie złożył wiążącej deklaracji wejścia do krajowej polityki, a już przez media przetoczyła się dyskusja, czy Robert Biedroń sprzyja opozycji – tak twierdzi Jakub Majmurek – czy wręcz odwrotnie, jak twierdzi Witold Gadomski, rozbijając jedność opozycji, przekreśla jej szanse na zwycięstwo z Prawem i Sprawiedliwością.

Spór pomiędzy entuzjastami wejścia Roberta Biedronia do polityki krajowej a przeciwnikami tego projektu ma charakter emocjonalny i oparty jest w dużej części na mitach, a nie na rzeczowej analizie politycznej, która powinna opierać się na fundamentalnym pytaniu: jak wejście Roberta Biedronia do krajowej polityki zmieni szanse realizacji nadrzędnego celu opozycji demokratycznej w Polsce, czyli na odsunięcie PiS od władzy i zatrzymanie pełzającego zamachu stanu, którego dokonuje ta partia.

W sondażach poparcia leży odpowiedź na pytanie, czy ruch polityczny Roberta Biedronia przybliży opozycję do tego celu, czy nie.

Po pierwsze, długofalowe trendy pokazują jednoznacznie, że partia rządząca nie traci. Wręcz odwrotnie – z czasem zyskuje. Średnie notowania PiS w 2016 r. wynosiły 40,3 proc. (Kantar Public, bez uwzględnienia niezdecydowanych). W 2017 r. było to 41,7 proc, a w tym roku średnia z sondaży wynosi 45,2 proc.

Opozycja jest nieskuteczna, a jej kampania negatywna odbija się od ściany. Na nic się zdało zarzucanie władzy łamania konstytucji i przejmowania sądów, nie przynosi skutków nagłaśnianie afer, kolejnych Misiewiczów oraz nagród dla członków rządu. Suma słupków poparcia opozycji liberalnej (PO i N) spada – w 2016 r. wyniosła 40,7 proc., rok później z 33,1 proc., w tym wynosi zaledwie 31,8 proc.

Wynika z tego, że Platforma Obywatelska nie była w stanie przejąć wyborców Nowoczesnej w momencie klęski projektu Ryszarda Petru. Notowania Platformy poszły w górę wiosną 2017 r. – pomiędzy kwietniem a lipcem wynosiły średnio 27 proc., ale potem opadły do 20 proc.

Dynamikę notowań PO zmieniła dopiero afera z milionami nagród dla członków rządu Beaty Szydło. Co ciekawe, afera ta nie zaszkodziła PiS, którego przeciętne notowania znacznie wzrosły (średnio o 4 punkty procentowe), ale skutecznie zmobilizowała poparcie wokół najgłośniejszych krytyków władzy, czyli Platformy Obywatelskiej, której notowania wzrosły z 20 proc. w drugiej połowie 2017 r. do 25,7 proc. w tym roku.

Konkluzja tej analizy jest prosta: niezależnie od krótkotrwałych wahań notowań poszczególnych partii trend jest taki, że PiS się umacnia, a liberalna opozycja słabnie.

Wniosek może być tylko jeden: daleko tak nie zajedziemy. Powtarzanie tej samej strategii z nadzieją na odmienny rezultat po prawie trzech latach od wyborów jest skrajną naiwnością, ale kampania, którą Platforma Obywatelska rozpoczyna wyścig do samorządów, nie pozostawia złudzeń, że negatywna kampania będzie kontynuowana. Nie ma co liczyć na zmianę, choć skutek może być tylko jeden – jesienne wybory wygra PiS, i to z dużą przewagą.

Informacje o wejściu Roberta Biedronia do krajowej polityki dają szansę na tę wyczekiwaną zmianę strategii politycznej. Pytań jest tu jednak więcej niż odpowiedzi.

Czy zjednoczenie opozycji – postulowane przez dużą część dziennikarzy i komentatorów – jest taką zmianą strategii? Na jaką premię może liczyć opozycja, gdy przystąpi do wyborów zjednoczona – od SLD po Platformę Obywatelską? Czy premia, którą ordynacja wyborcza daje dużym blokom, wystarczy, by wygrać, czy jednak odpływ wyborców od bloku liberalnego ze względu na to, że jest on firmowany przez Platformę Obywatelską, będzie bardziej dotkliwy niż premia za zjednoczenie?

Premia za jedność to mit

Entuzjaści zjednoczonej opozycji uprawiają uproszczoną matematykę – dodają po prostu do siebie słupki poparcia poszczególnych partii politycznych, które wejdą w skład zjednoczonej opozycji. Rzeczywistość jest daleko bardziej skomplikowana, bo obok premii za jedność jest strata negatywnego elektoratu.

Są ludzie, którzy poparli Nowoczesną, która – przypomnę – powstała głównie w opozycji do Platformy Obywatelskiej. Ci ludzie po klęsce Ryszarda Petru stracili zaufanie do polityki i będą woleli zostać w domu, niż głosować na jakikolwiek projekt polityczny firmowany przez Grzegorza Schetynę. Z drugiej strony są wyborcy PO, którzy żywią silne przekonanie, że Nowoczesna to niepoważna, skompromitowana przez byłego lidera maskarada. Oni z kolei nie będą głosować na Koalicję Obywatelską, bo to w ich odbiorze twór polityczny kojarzony z klęską i ośmieszeniem Nowoczesnej.

Dane potwierdzają tezę, że większość niezdecydowanych to właśnie osoby, które nie chcą głosować na PiS, ale odmawiają poparcia Platformie lub Nowoczesnej i firmowanych przez te partie tworom politycznym. Od wyborów w 2015 r. do końca 2016 r. odsetek niezdecydowanych wynosił 12 proc. W 2017 r. było to już 14 proc., a obecnie osoby deklarujące, że nie wiedzą, co zrobić ze swoim głosem, to już 17 proc. Powstanie Koalicji Obywatelskiej nic w tej sprawie nie zmieniło – liczba odmawiających głosu na jakąkolwiek partię obecną na dzisiejszym rynku politycznym nie zmalała ani o punkt.

Jednak bardzo trudno estymować premię za zjednoczenie, na którą może liczyć Koalicja Obywatelska PO i Nowoczesnej. Jedynie Ipsos przeprowadziło badania z uwzględnieniem takiego bloku – w kwietniu tego roku, czyli zaraz po ogłoszeniu powstania KO. Koalicja Obywatelska wraz z PSL może liczyć na 29 proc. głosów.

W tym samym czasie te same Ipsos zapytał Polaków o poparcie dla partii politycznych osobno, bez koalicji. Według Ipsos 41,5 proc. dla PiS i 34 proc. dla sumy notowań PO, .N i PSL. Jak widać koszt koalicji wynosi 5 punktów poparcia.

Te dane są jednoznaczne – premia za jedność to mit. Wyborcy Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej zwyczajnie karzą swoje partie za mariaż – według Ipsos koszt zjednoczenia to 2 punkty procentowe. Ostatni sondaż Ipsos dla OKO.press potwierdza generalny trend: Koalicja Obywatelska może liczyć na 22 proc. głosów, podczas gdy przy osobnych listach ich łączny wynik rośnie do 24 proc. Choć w teorii wygląda świetnie, mit opozycji niestety nie wytrzymuje konfrontacji z wynikami badań.

Dołożenie lewicy do tej mozaiki – wbrew marzeniom entuzjastów łączenia wszystkich ze wszystkimi – niestety nie podniesie notowań opozycji. Wręcz przeciwnie: koszt jedności będzie rósł, gdy w jeden twór będą łączyć się partie tak różne, jak: Platforma Obywatelska, Nowoczesna, SLD i nowy projekt Roberta Biedronia.

Ordynacja, wielka niewiadoma

Jest zbyt wcześnie, by ocenić, czy karę za egzotyczną koalicję wyborczą zrekompensuje premia, którą polska ordynacja wyborcza daje dużym komitetom wyborczym.

Po pierwsze, do wyborów parlamentarnych jest jeszcze rok i mnóstwo może się zmienić. Wyniki badań będą inne po ogłoszeniu startu nowego, lewicowego ruchu społecznego.

Po drugie, jest bardzo prawdopodobne, że Robert Biedroń nie jest jedynym pretendentem do odegrania nowej roli w krajowej polityce.

Po trzecie, biorąc pod uwagę praktykę władzy PiS, po prostu nie wiemy, jaka będzie ostatecznie ordynacja wyborcza, a ocena zysków z jedności na listach zależy od sposobu przeliczania głosów na mandaty poselskie. Dlatego szkoda dziś czasu i energii na jałowy, oparty na emocjach, prowadzony według reguły „tak mi się wydaje” spór.

Po czwarte, premia za jedność jest dobrze utrwalonym mitem i Robert Biedroń nie rozbije jedności opozycji, choćby tego chciał, bo jego elektorat nie pokrywa się z liberalnym elektoratem PO i Nowoczesnej. Biedroń może odebrać głosy SLD i środowiskom tzw. nowej lewicy. Sondaż Ipsos dla OKO.press pokazuje, że zjednoczona lewica ma potencjał zbudowania poparcia na poziomie 16 proc. i zdobycia w wyborach miejsca na podium.

To nieźle jak na ugrupowanie, które nie istnieje – a jedynie Robert Biedroń ma w tym środowisku realną zdolność koalicyjną.

Lewica osłabi PiS, nie liberałów

Dlatego gdy Robert Biedroń w końcu zdecyduje się ogłosić start swojego projektu, życzę mu jak najlepszego wyniku w pierwszych sondażach. Bo im silniejsza pozycja Biedronia, tym większe szanse na zjednoczenie lewicy – a to z kolei jest podstawowy warunek odsunięcia PiS od władzy, czyli realizacji strategicznego celu całej opozycji.

Mało tego, silna partia centrolewicowa jest paradoksalnie jedyną realną szansą na uszczuplenie zasobów partii rządzącej. Jeśli bowiem prawdziwa jest teza, że PiS zawdzięcza swoją popularność miałkości lewicy i jeśli faktem jest, że Kaczyński odebrał lewicy jej naturalny elektorat socjalny za pomocą 500 plus, wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej, podwyższenia minimalnej pensji itp., to jedynym logicznym wnioskiem jest na pozór paradoksalna konkluzja – tylko lewica może ten elektorat odzyskać.

Notowania partii Jarosława Kaczyńskiego nie maleją z bardzo prostego powodu – rozczarowani pazernością i arogancją władzy wyborcy nie mają dokąd odejść. Na liberałów głosować nie będą, postkomunistyczne SLD w oczywisty sposób jest poza przestrzenią rozważań, a nowa lewica jest tak zideologizowana, radykalna i bezkompromisowa w swoich postulatach światopoglądowych, że nie nadaje się na alternatywę wyborczą. Umiarkowany, centrolewicowy ruch społeczny jest w stanie przyciągnąć tych wyborców, którzy byli kiedyś naturalnym zasobem politycznym lewicy, ale zostali przez nią utraceni na rzecz socjalnych haseł PiS.

Dlatego nie ma powodów sądzić, że pojawienie się nowego projektu lewicowego zagrozi liberalnej opozycji Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej. Dołączenie tego projektu do Koalicji Obywatelskiej – co postulował m.in. Andrzej Halicki z PO – nie tylko nie daje sondażowej premii za jedność, ale koszty polityczne wręcz przewyższają zyski wynikające z premiującej duże ugrupowania ordynacji wyborczej.

***

Kilka rzeczy wiemy na pewno: opozycja przegrywa z umacniającym się PiS, negatywna kampania anty-PiS – jedyna, jaką potrafi prowadzić liberalna opozycja – jest całkowicie nieskuteczna. Wniosek jest jeden: jeśli nic nie zmienimy, przegramy.

Nie broni się również teza, że ambicje polityczne Roberta Biedronia zagrażają demokracji. W jaki sposób? Mobilizując niezdecydowanych? Przywracając do urn wyborczych negatywny elektorat PO? Dając nową propozycję polityczną 40 proc. uprawnionych do głosowania, którzy deklarują, że nie wezmą udziału w wyborach? Próbując odebrać prawicy socjalny elektorat? Dając szansę na zjednoczenie lewicy, co byłoby alternatywą dla fałszywej wrażliwości społecznej PiS?

W mojej ocenie żadna z tych tez nie jest prawdziwa, więc po prostu nie rozumiem mechanizmu, który miałby stać za tym, że nowy, lewicowy ruch miałby szkodzić liberalnej opozycji.

Jednocześnie wiem, że hasło jedności, choć dla ucha miłe, nie niesie dzisiaj żadnej politycznej treści.

Pytanie, czy lepszą drogą do osiągnięcia celu, jakim jest odebranie władzy autorytarystom, jest pójście do wyborów razem czy osobno, trzeba postawić na parę miesięcy przed wyborami. Znając już układ sił, rozkład głosów i ordynację, będziemy mogli policzyć, co się demokracji bardziej opłaca – czy premia ordynacji, nagradzająca większe koalicje przy koszcie utraty głosów, czy też odwrotnie, kara za jedność będzie bardziej dotkliwa niż zysk przy podziale mandatów.

Na razie proponuję ostudzić głowy, wyrzucić z nich uprzedzenia, przekonania i mity. Róbmy badania, analizujmy fakty. Sprawa jest najwyższej wagi, bo od decyzji politycznych podejmowanych dzisiaj zależy przyszłość Polski i przyszłość demokracji.

Nie tylko nie wolno nam popełnić błędu, ale przede wszystkim nie stać nas na popełnianie tych samych błędów w nieskończoność – bo jedno nie podlega żadnym wątpliwościom: jeśli będziemy nadal robić to, co do tej pory, skazani jesteśmy na klęskę. Czas coś zrobić inaczej. W końcu.

Jakub Bierzyński