Autorytaryzm w Polsce nie zagości. Wiatr historii zaczął wiać w przeciwną stronę. Dlaczego? (Newsweek)
16 grudnia 2019
Bez podziału Polski na PiS – anty-PiS Jarosław Kaczyński traci impet. Nie ma już monopolu na hasła będące fundamentem jego władzy. Z lewa i z prawa mówią mu: sprawdzam.
Po ostatnich wyborach nic w polskiej polityce nie będzie takie samo. Narodowo-socjalna legenda prawicy ulega dekonstrukcji. I choć partia władzy wygrała sejmową większość, to projekt polityczny Jarosława Kaczyńskiego upadł. Nie będzie w Warszawie Budapesztu. Zmiana ustroju nie wchodzi w rachubę. Autorytaryzm w Polsce nie zagości. Wiatr historii zaczął wiać w przeciwną stronę.
Ziblatt i Levitsky, autorzy studium „Tak umierają demokracje”, po przeanalizowaniu kilkunastu przypadków autorytarnego dryfu współczesnych systemów parlamentarnych wskazują trzy konieczne do zaistnienia tego procesu czynniki: głęboką dychotomizację społeczeństwa (kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam), poparcie populistycznej partii na poziomie 70 procent oraz całkowitą jedność i determinację formacji dokonującej rewolucji. Żaden z powyższych warunków nie zachodzi w Polsce. Kaczyński z roli trybuna ustrojowej transformacji musi przedzierzgnąć się w rolę zwykłego polityka administrującego krajem.
Co prawda PiS utrzymało większość w Sejmie, lecz straciło monopol na hasła będące fundamentem jego władzy. W obu podstawowych obszarach swej legitymizacji: nacjonalizmie i polityce redystrybucji, doczekało się godnych siebie konkurentów. Z prawej strony grożą mu prawdziwie antysocjalistyczni i jeszcze bardziej patriotyczni konfederaci, z lewej – socjalna lewica.
Pięć lat temu Kaczyński zdał sobie sprawę z głębokości narodowych kompleksów. I tak jak Tusk próbował je przekuć w obietnicę. „Będziemy pracować i żyć jak w Europie”, tak prezes PiS powiedział ludziom to, co chcieli usłyszeć – nie musicie aspirować do zachodnich standardów, już teraz jesteście lepsi. Zgniły Zachód potrzebuje rechrystianizacji, przywrócenia wartości, obrony. Ekoterroryzm, feminizm, LGBT i gender niszczą cywilizację i tylko zdrowy polski duch, konserwatywny katolik wierny dziedzictwu naszego papieża może uchronić Europę przed upadkiem. Retoryka poza specyficznym polskim mesjanizmem wprost skopiowana z propagandy Putina.
Na tę retorykę Kaczyński właśnie stracił monopol. Po prawej tylko ściana – to imperatyw polityki PiS. Dlatego głównym wrogiem TVP w ostatnich miesiącach przed wyborami była Konfederacja. Notabene, politycy prawicy nie odrobili własnej lekcji. Przecież ataki i skandale napędzają popularność radykałów. Mechanizm, którego używali z polotem przez ostanie lata, zadziałał fantastycznie na rzecz ich konkurentów. Im bardziej brutalnie telewizja Kurskiego atakowała Konfederację, tym więcej dawała jej powietrza. Propaganda PiS wyhodowała monstrum. Konfederacja bez wątpienia jest bardziej „patriotyczna”, bardziej radykalna, bardziej antyeuropejska i bardziej fundamentalna niż partia władzy. Nie musi iść na żadne kompromisy. Może rechrystianizować Europę do woli. W pielgrzymkach na Jasną Górę, marszach niepodległości, ofensywach modlitewnych. Im dyplomatyczny skandal nie grozi.
Co gorsza, „prawdziwi patrioci” nie tylko mogą być jeszcze prawdziwszymi patriotami niż PiS, ale także zdecydowanie bardziej ideowi. W światopoglądowym sporze zedrą maskę z Kaczyńskiego. Koniec kompromisów. Albo ustawa całkowicie zakazująca aborcji i jej koszty w postaci masowych protestów, albo utrzymanie obowiązującego kompromisu i konflikt z Kościołem. Tego sporu już nie można trzymać w zamrażarce. Trzeba będzie zająć stanowisko.
W ten sposób mechanizm dychotomizacji, który do tej pory działał na korzyść PiS, może obrócić się przeciw niemu. Oto bowiem na scenie pojawiają się radykałowie, którzy mówią Kaczyńskiemu: sprawdzam. Sprawdzam w sprawie aborcji, w sprawie podatków od hipermarketów i międzynarodowych korporacji cyfrowych. Gra cieni z USA z jednej strony, z Unią Europejską z drugiej, będzie odtąd bardzo trudna. Skrajna prawica za każdym razem podniesie krzyk odwołujący się do wartości do tej pory przez PiS zmonopolizowanej – do suwerenności. Kaczyński wyhodował sobie najgorszego wroga. „Prawdziwi Polacy”, godność, suwerenność i bezkompromisowy katolicyzm przesunęły się na prawo. A on może być od tej pory przez dużą część swojego dotychczasowego elektoratu postrzegany jako koniunkturalista. Ten, którego amerykański wiceprezydent jednym telefonem stawia do kąta. Ten, którego Unia wyrokiem TSUE przywołuje do porządku. Ten, który w zamrażarce trzyma podstawowe wartości prawicy.
***
Populizm na całym świecie opiera się na dwóch nogach. Oprócz nacjonalistycznej – przywracania narodowej dumy, jest socjalistyczna – dawania ludziom „tego, co im się należy”. Lewica w Sejmie podjęła wyzwanie. Adrian Zandberg powiedział: sprawdzam dla pisowskiej wizji państwa dobrobytu i przystąpił do ostrej licytacji na socjalne obietnice. PiS straciło monopol na reprezentanta „zwykłego człowieka”. „Lud” może wybierać swojego obrońcę. Co ważne, lewica nie dała się wpisać w czarno-biały schemat. Nie jest totalną opozycją. Dyskusja wokół zniesienia 30-krotności limitu składek ZUS dobitnie to pokazała. Po raz pierwszy upadł mit bezkompromisowej prawicowości PiS. Na jaw wyszła socjalistyczna natura jego postulatów socjalnych. Koalicjant Kaczyńskiego odmówił poparcia ustawy. PiS mogło liczyć jedynie na wsparcie znienawidzonej lewicy. Bliższym ideowo koalicjantem w tym głosowaniu jest Zandberg, a nie Gowin. Paradoks? Nie, to prawda polityki, która wyszła na jaw, gdy runął mur dychotomizacji. Gdy ważniejszy od podziału na my i oni stał się podział na tradycyjne polityczne wartości. W nowej rzeczywistości, gdy PiS rozrywane będzie z jednej strony przez jeszcze „prawdziwszych” Polaków katolików, a z drugiej przez zagorzałych obrońców praw i godności najniżej uposażonych, mit Kaczyńskiego upada.
Prezes stanął przed dylematem. Droga do centrum może oznaczać utratę poparcia w najbardziej skrajnej części elektoratu. Już dzisiaj notowania Konfederacji dynamicznie rosną kosztem poparcia dla partii władzy. Z drugiej strony ten, kto zdefiniuje to, co „normalne” w polityce, wygrywa wybory, dlatego Matusz Morawiecki 38 razy w swoim exposé odwoływał się do pojęcia „normalności”.
To zaklinanie rzeczywistości. Trudno jest definiować centrum, jednocześnie broniąc się przed konkurencją radykałów. Trudno funkcjonować w mozaikowym politycznym świecie, gdzie podstawowy dyskurs nie jest definiowany wokół osi PiS – anty-PiS, tam gdzie nie ma totalnej opozycji. W tym świecie normalnej polityki są starcia interesów, których nie zastępuje walka ideologicznych symboli. Polityka wymyka się rewolucyjnej narracji walki dobra ze złem, wraca reprezentacja interesów poszczególnych grup społecznych.
Grzegorz Schetyna tego nie rozumie i dlatego nigdy nie zdefiniował pozycji PO wobec populizmu PiS. Platforma oprócz negacji nie sformułowała pozytywnego przesłania. Nie reprezentuje żadnej wyraźnej grupy społecznej. Szantażowana moralną wyższością ma problemy z jednoznacznym wizerunkiem ideowym. W kwestiach światopoglądowych albo głosuje zgodnie z PiS (uchwała w sprawie Brygady Świętokrzyskiej), albo wstrzymuje się od głosu (ochrona praworządności w Polsce, uchwała w sprawie ochrony kobiet i osób LGBT), albo lawiruje (stosunek do Kościoła). Nie wiadomo, czy PO jest liberalna, czy socjalna, konserwatywna czy postępowa. W kwestiach światopoglądowych próbuje nie zajmować jednoznacznego stanowiska w obawie przed zarzutami ze strony przeciwników. Zawsze w defensywie. Tak jak PiS jest i konserwatywne i socjalne zarazem, tak Platforma nie jest ani taka, ani taka.
PO jest największą siłą opozycyjną. Tak samo jak PiS musi w nowej mozaikowej rzeczywistości znaleźć swoje miejsce. Anty-PiS już nie wystarczy. Konkurencja lewicy wymusi zmiany. Albo Platforma określi, jakie wartości wyznaje, jaką politykę postuluje i jakiej grupy społecznej jest reprezentantem, albo zmarnieje. Orędzie Tomasza Grodzkiego było pierwszą iskierką nadziei. PO, żeby przeżyć, musi wrócić do swoich liberalnych korzeni. Reprezentować aktywnych wobec niezaradnych, płacących podatki wobec beneficjentów polityki redystrybucji, inwestujących wobec konsumujących. W licytacji na populizm nie ma szans zarówno z PiS, jak i z lewicą. Ale przede wszystkim musi zacząć mówić językiem własnych wartości.
Kaczyński bardzo chciałby przywrócić duopol. Brak mu łatwej do ogrania, przewidywalnej i nieskutecznej „totalnej opozycji”. Stąd nominacja Piotrowicza i Pawłowicz. To nic innego niż świadoma prowokacja. Miał nadzieję, że te kandydatury zadziałają na PO jak płachta na byka. Gdy marszałek Witek unieważniała głosowanie w sprawie wyboru kandydatów do KRS, Kaczyński szczerze się śmiał. W konflikcie czuje się przecież najlepiej. Ale nie ma powrotu do czarno-białego świata polskiej polityki. Żadna prowokacja, żadna presja nie spowoduje, by Zandberg stanął ramię w ramię ze Schetyną. O Konfederacji nawet nie wspominając.
***
Drugi warunek konieczny do zmiany ustroju – wysokie poparcie dla populistów – także nie jest spełniony. Choć PiS dysponuje większością w Sejmie, to opozycja zebrała o 800 tys. głosów więcej. Partia władzy straciła większość w Senacie. Przewaga autorytarystów jest chwiejna i daleko jej do 70-proc. progu poparcia koniecznego do wprowadzenia zmian ustrojowych. Kaczyński wyraźnie traci impet.
Jedność obozu władzy się sypie. Przystawki zyskały status języczka u wagi i dyktują warunki. Ziobro licytuje się z Kaczyńskim na ekstremizm, jakby bliżej mu było do Konfederacji. Gowin zablokował ustawę o zniesieniu limitu składek na ZUS. Stawką w tej grze nie jest oczywiście kształt systemu emerytalnego, ale wywalczenie perspektywy samodzielnego istnienia partii poza koalicją z PiS. Gowin przygotowuje się na scenariusz kryzysu, gdy nieudolności rządu nie da się już przykrywać rosnącymi transferami socjalnymi, gospodarka dostanie zadyszki, system ochrony zdrowia ostatecznie się załamie, a budżet będzie musiał drastycznie ograniczać wydatki, podnosić podatki lub robić jedno i drugie. Gowin chce mieć opcje opuszczenia tonącego statku. Stawianie warunków prezesowi, podkreślanie różnic programowych z PiS jest warunkiem koniecznym do realizacji takiego scenariusza. Jarosław Gowin inwestuje w niezależność, otwierając sobie polityczne opcje poza obozem władzy. W czasie nieuniknionego kryzysu nie chce z Kaczyńskim iść na dno.
Duopol w polskiej polityce odchodzi w przeszłość. Obóz władzy traci determinację i spójność. Totalna opozycja wychodzi z roli. Ideologiczny spór coraz rzadziej zastępuje polityczny konflikt interesów. Kaczyński wyjęty z naturalnego dla siebie konfliktu traci impet. Rewolucja grzęźnie w wyzwaniach codziennej administracji. I choć na pozór władza PiS pozostaje niezagrożona, to atmosfera wyraźnie się zmienia. Najgorsze za nami. Już nic nie będzie tak, jak było.
Jakub Bierzyński