Co nam słowa robią z głową. Jak władza przerabia wyborców w suwerena (Gazeta Wyborcza)

3 września 2018

Marsz Wolności i Solidarności PiS, 2015 r.

Wymagajmy od siebie samych precyzyjnego języka. To nie „Polska” się tłumaczy w Brukseli. W Brukseli tłumaczy się Morawiecki. To nie „Polska” jest krytykowana. Krytykowany jest polski rząd. To nie „Polska” reformuje sądy, lecz Kaczyński wydał polecenie złamania konstytucji.

„Granice mojego świata wyznaczają granice mojego języka” – Ludwig Wittgenstein

Sztucznie stworzona przez propagandę fałszywa tożsamość to bardzo ważne narzędzie sprawowania autorytarnych rządów. Pozwala wokół przywódcy tworzyć fałszywą jedność, marginalizować przeciwników, przedstawiać własne interesy polityczne jako zobowiązania wyborcze, doraźnie definiować pojęcie wspólnoty – po to, by w końcu zmienić legitymizację własnej władzy. Demokratyczne media nie powinny brać udziału w masowej operacji na języku polegającej na zmianie podstawowych znaczeń.

Język w zasadniczy sposób kształtuje świadomość. Nie umiemy wyobrazić sobie tego, czego nie umiemy nazwać. Każdy język jest specyficznym odzwierciedleniem kultury. Różnie zdefiniowane kulturowo są także pojęcia podstawowe – jak czas, pieniądz czy wspólnota. Sposób opisu rzeczywistości wpływa na sposób jej postrzegania. Słowa kształtują przekonania.

Z tego fenomenu od dawna zdają sobie sprawę autorytarne reżimy na całym świecie. Dlatego jednym z pierwszych zabiegów ich propagandy jest planowa i systematyczna zmiana znaczeń. Z jednej strony pojawiają się nowe, nieznane wcześniej słowa, z drugiej – pod stare słowa podkłada się nową treść.

Gdy suweren staje się jednością

Dla autorytarystów kluczowe jest pojęcie wspólnoty. Autorytarne reżimy prędzej czy później odrzucają demokratyczną legitymizację swoich rządów z prostego powodu – na wypadek, gdyby „suweren”, niegdyś słusznie wynoszący ich do władzy, z czasem zapragnął zmienić zdanie. Na taką ewentualność trzeba się zabezpieczyć, zawczasu rozmontowując mechanizmy demokratycznego wyboru.

Pierwszą ofiarą reżimów w stylu Orbána, Putina, Erdogana czy Kaczyńskiego jest wymiar sprawiedliwości. Władza znosi trójpodział władzy i powołując się na wolę narodu (suwerena), ogłasza się jedynym źródłem prawa, sprawiedliwości społecznej i politycznej sprawczości.

Kolejnym celem ataku są media. „Suweren” przecież mówi jednym głosem. Rozbieżność poglądów, debata publiczna są sprzeczne z naturą „suwerena”. Skoro rządząca partia posiada niepodważalną rację, nie ma powodu mącić ludziom w głowach. Wszak przeciwnicy mający inne zdanie są albo oszustami, albo głupcami, a najczęściej jednymi i drugimi.

Na końcu procesu, gdy naród jest już wystarczająco jednomyślny (dzięki propagandzie i monopolowi przekazu w mediach) oraz wystarczająco zjednoczony wokół partii i jej nieomylnego przywódcy, przychodzi czas na podważenie demokratycznej legitymizacji pochodzenia władzy. To nie karta wyborcza, lecz wola narodu jest źródłem panowania autorytarystów.

W ten sposób władza przetwarza wyborców w „suwerena”. Słowo to jest jednym z wytworów propagandowej nowomowy. Stanowi kwintesencję zabiegu nadawania pojęciom nowego znaczenia. Kiedyś słowo „suweren” oznaczało podmiot sprawujący najwyższą władzę zwierzchnią (monarcha, król, cesarz, w Wielkiej Brytanii rodzina królewska). Dziś ta abstrakcyjna, sztucznie stworzona tożsamość zbiorowa definiowana jest przez władzę, która wie, co myśli, czuje i czego chce suweren. Podstawową różnicą między społeczeństwem a suwerenem jest różnorodność kontra jedność, dyskurs kontra jednomyślność oraz niezależność i odrębność wobec plastyczności i całkowitej zależności od władzy, która owego suwerena swobodnie definiuje.

Fundamentem populistycznej narracji jest narzucenie definicji zbiorowej tożsamości, czyli pojęcia wspólnoty. W przypadku autorytarystów zazwyczaj doprowadzone do ekstremum – narzucenia jednoznacznego pojęcia jedności. Demokratyczna legitymizacja pierwszej kadencji rządów populistów służy do uzasadniania zdobycia władzy absolutnej: „Wykonujemy wolę suwerena, mamy demokratyczną legitymizację, nasza władza pochodzi z woli ludu itp”.

Natomiast fraza „realizujemy to, co obiecaliśmy ludziom” pozwala na własną interpretację ex post wyborczych zobowiązań wobec ludu. W mechanizmie zwrotnym można w ten sposób narodowi wcisnąć wszystko jako realizację własnych obietnic. I cóż z tego, że 70 proc. badanych było przeciwnych uchwaleniu ustaw niszczących ostatecznie Trybunał Konstytucyjny, jeżeli „reforma sądów” jest zobowiązaniem wyborczym rządzącej partii. W ten sposób można uzasadnić wszystko.

Podstawą skuteczności tych zabiegów jest zdefiniowanie wyimaginowanego bytu zbiorowego, wobec którego jakoby zobowiązania te powstały. Dlatego pojęcie wspólnoty jest dla autorytarystów tak kluczowe. Zbiorową tożsamość próbują przedefiniować tak, by realizowała ich propagandowe cele łącznie z celem nadrzędnym: ogłoszeniem siebie samych wybrańcami tak zdefiniowanej wspólnoty (ludu, narodu, suwerena, ludu pracującego miast i wsi). Konsekwencją tego jest ostateczna legitymizacja dająca partii i jej wodzowi prawo do obowiązującej interpretacji woli owego ludu, narodu czy suwerena.

Po pewnym czasie buduje się bezpośrednie połączenie między tożsamością zbiorową (narodową, społeczną, duchową, krwi itp.) a wodzem. To on staje się ucieleśnieniem zbiorowej jedności. On wie, co ona myśli i czuje. To przez jego usta te myśli wyraża, jego czyny realizują jej uczucia. Budowa dyktatury dobiega końca, gdy suweren staje się jednością ze swym przywódcą.

Polska się broni, Polska jest atakowana

Dlatego tak ważne jest przekonać suwerena, że taką jedność stanowi. W tym celu przeprowadza się operację na dwóch podstawowych pojęciach obecnych w każdym języku: pojęciu wspólnoty i jej symbolu – emanacji tej wspólnotowej tożsamości. W przypadku faszystów podstawowym pojęciem zrzeszającym wspólnotę był naród, szerzej: rasa, a symbolem tożsamości – Trzecia Rzesza. W przypadku komunistów – to klasa pracująca, której symbolem była partia. W współczesnych populistycznych narracjach jest to etnicznie rozumiany naród, którego symbolem jest ojczyzna.

W ten sposób propaganda reżimu dokonuje drugiej manipulacji. Po przemianie wyborców w suwerena generalizuje to pojęcie i zamienia je na silnie nacechowany emocjonalnie symbol zbiorowej tożsamości – Polskę. „Polska” w języku autorytarnej władzy to już nie wspólnota wszystkich Polaków. Nie koncept historyczny, geograficzny, społeczny czy kulturowy, lecz pojęcie wręcz ontologiczne o atrybucie najwyższej wartości.

Polityka historyczna jest bardzo przydatnym narzędziem tworzenia nowego konceptu o nazwie „Polska”. Polska to nie wspólnota, lecz byt. Polska jest jedna. Polska to jedność. Polska to najwyższa wartość.

Widać to świetnie w języku propagandy władzy: Polska wstaje z kolan, Polska się broni, Polska jest atakowana, Polska nie przyjmuje uchodźców – i tak dalej. W tym języku Polska zyskuje zdolność myślenia, działania, odczuwania. Polskę można obrażać lub szanować. Polska jest dumna lub upokorzona. Polska staje się pełnoprawnym podmiotem. Polska prowadzi słuszną walkę z wrogami.

„Polska (jest) atakowana, bo nieposłuszna” (Niezależna.pl, „Gazeta Polska”). „Jest atakowana, bo staje się coraz silniejsza. Słabych się nie atakuje” (prezydent Duda). Uniwersalizm tej poetyki dobrze oddają słowa Orbána do Kaczyńskiego: „Kiedy Polska jest atakowana, to atakowane są Węgry. Polska zawsze może na nas liczyć”.

Polska jest atakowana i Polska się broni. Celem tego zabiegu jest stworzenie wrażenia jedności. To nie rząd PiS musi bronić swojej polityki łamania praworządności przed Komisją Europejską, Parlamentem Europejskim czy Trybunałem Sprawiedliwości. Propaganda władzy wykorzystuje język, by tworzyć poczucie solidarności wobec zagrożenia, podprogowo przekonując, że wszyscy jesteśmy atakowani. Łatwo przecież o naturalną, odruchową identyfikację z pojęciem „Polska”. Temperatura patriotycznych uniesień została już odpowiednio podgrzana. Chcąc nie chcąc, stajemy się emocjonalnie solidarni z Polską – ofiarą zagranicznych ataków.

To nie rząd realizuje partykularne interesy jednej partii kosztem praw większości obywateli i instytucji strzegących tych praw. To Polska staje się ofiarą. Kolejny raz w swej bolesnej historii.

Autorytarne reżimy na całym świecie uwielbiają zmagania sportowe. Dlaczego? Z powodu języka: „Polska wygrywa z Niemcami”, „pokonuje Rosję” itp. Frazy tego rodzaju dominujące w relacjach sportowych tworzą leksykalny grunt pod nową zbiorową tożsamość i poczucie narodowej jedności. Wystarczy zmienić kontekst i już język sportowych zmagań pasuje do propagandy jak ulał.

Skoro Polska może wygrywać w piłkę nożną, może też być atakowana w Parlamencie Europejskim. Polska reprezentacja narodowa zostaje sprowadzona do skrótu myślowego – Polska. Wystarczy zacząć używać tego pojęcia na innych polach znaczeniowych, lekko jedynie zmieniając kontekst. Do nowego języka jest już bardzo blisko.

Niestety, do chóru partyjnych propagandystów dołączają media niezależne lub wręcz wobec reżimu opozycyjne: „Polska atakowana za chrześcijaństwo w Parlamencie Europejskim” (RMF, 13.09.2016); „Polska broni się w unijnym Trybunale w sprawie praworządności” (rp.pl 10.08.2018); „Polska odpowiada Brukseli w sprawie Sądu Najwyższego” (02.08.2018 „Gazeta Wyborcza”, TVN 24, „Fakty” TVN, Dziennikpolski.pl). Przykładów jest wiele. Propagandowy aparat władzy świetnie zdaje sobie sprawę z siły rażenia narzędzia, które posiada. Jednym ze sprytniejszych trików jest przemycanie języka fałszywej jedności za pomocą tytułów depesz prasowych. I tak jeden z wielu tytułów PAP w sprawie negocjacji rządu z Komisją Europejską w kwestii praworządności brzmiał: „Polska odrzuca zarzuty KE dotyczące ustawy o SN”. Tytuł ten został powtórzony w identycznym brzmieniu m.in. przez Onet i „Wyborczą”.

Neutralizowani moralnym szantażem

Nową zbiorową tożsamość – Polskę – uosabiają czasem propagandowo zuniformizowani Polacy. A więc: Polacy myślą, mówią, popierają rząd, kochają władzę i nienawidzą wrogów. Tworzenie wspólnoty to krok pośredni na drodze do prawdziwej jedności. Domyślne narzucenie wielkiego kwantyfikatora (Polacy = wszyscy Polacy) wywołuje zakłamaną jednomyślność.

„Frans Timmermans chce odebrać Polakom prawo do reformowania własnego kraju” – czytamy w TVP Info, gdy Komisja Europejska poinformowała o uruchomieniu art. 7 unijnego traktatu z powodu łamania europejskiej zasady praworządności ustawami o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Ciekawy zabieg. Unię Europejską uosabia jeden „wrogi Polsce” polityk. Przedmiotem jego zabiegów nie jest podważana ustawa, lecz Polacy, którym chce on odebrać prawa we własnym kraju (Polsce). Upowszechnieniu pojęcia „Polacy” towarzyszy symetryczna indywidualizacja przedstawienia wrogów tych Polaków.

Do tych wrogów często dołącza wróg wewnętrzny – totalna opozycja. Totalna, więc nie ma ani powodu, ani możliwości z nią rozmawiać. Opozycja nie wobec rządu, lecz wobec propagandowej tożsamości – Polski. Jest więc z definicji wykluczona ze wspólnoty Polaków i jedności, jaką Polska stanowi.

Nowa propagandowa tożsamość zbiorowa jest fundamentem i legitymizacją moralnego szantażu stosowanego wobec demokratycznej opozycji. Jeśli opozycja głosuje przeciwko ustawom ograniczającym jej prawa, to de facto głosuje przeciw Polsce właśnie. Jeśli walczy o przestrzeganie reguł demokracji, to na Polskę donosi. Jeśli rozmawia z europejskimi sojusznikami, to knuje.

Szantaż fikcyjną jednością okazał się nad wyraz skuteczny. W obronie polskiej demokracji w Parlamencie Europejskim głosowało jedynie sześcioro posłów PO, wobec których przewodniczący partii zapowiedział kary dyscyplinarne. Moralnym szantażem wobec Polski i Polaków Grzegorz Schetyna został zneutralizowany na jedynym polu, na którym mógł jeszcze prowadzić skuteczną grę polityczną z bezwzględną władzą dokonującą pełzającego zamachu stanu – w instytucjach Unii Europejskiej. Jakby sam uwierzył w skuteczność zarzutów swoich przeciwników.

„Koalicja przeciwko Polsce – totalna opozycja i unijni biurokraci” (pasek grozy TVP). Polacy jednak są mądrzy i nie dadzą się zwieść tym knowaniom: „»Piątka Morawieckiego” budzi entuzjazm Polaków”; „Polacy popierają kary za fałszowanie historii”; „Polacy cenią reformy Jarosława Kaczyńskiego”; „Polacy nie chcą powrotu byłego premiera do polskiej polityki” itd.

Skoro partia stała się emanacją suwerena (narodu, Polski i Polaków), to może suwerenowi „przywracać” godność lub sądy, a suweren (naród, Polska, Polacy) może coś dzięki partii „odzyskiwać”, na przykład media.

Tego języka używają poszczególni partyjni urzędnicy do obrony własnej pozycji lub ataku na przeciwników: „»Obóz patriotyczny Jarosława Kaczyńskiego« zwrócił telewizję publiczną Polakom. Polacy odzyskali TVP” (Jacek Kurski); „Dziś duchowe córki i synowie tych komunistycznych barbarzyńców plują na Polskę” (Joachim Brudziński).

Definicja nowej zbiorowej tożsamości, wykluczająca wszystkich o innych poglądach niż dominująca partia, przydaje się jako uniwersalne narzędzie do uzasadnienia własnych („patriotycznych”) interesów i poczynań na każdym szczeblu struktury przejętego przez partię państwa.

Wyłączmy się z propagandowej machiny

Propaganda fałszywej jedności ma ograniczoną skuteczność w mediach partyjnych. Trafia do przekonanych i utrwala istniejący stereotyp. Język jedności i wykluczenia przebija się poza grupę twardego elektoratu dzięki cytatom. Partyjni działacze nowej elity prześcigają się w absurdalnych i grubiańskich tezach w nadziei, że ich komunikat przebije się poza bańkę medialną zagorzałych zwolenników. Nadzieje te zazwyczaj zostają spełnione.

Media społecznościowe zachłystują się sensacyjnymi cytatami, a wraz z nimi niezależne portale, potem gazety i stacje telewizyjne dystrybuują wulgarny komunikat do szerokiej rzeszy odbiorców. Cel jest prosty: utrwalenie nowej propagandowej jedności, ustanowienie nowej definicji pojęcia „my” (Polska i Polacy) wobec „onych” – wrogów nowej zbiorowej tożsamości. Wulgarny język i absurdalne tezy są jedynie nośnikiem tej najważniejszej treści.

Autorytarna propaganda stanowi zabójczą broń na łamach mediów niezależnych, zmieniając treść pojęcia „Polska”. Pojęcie fałszywej jedności podprogowo, za pośrednictwem niezależnych mediów, powoli przesącza się do umysłów osób niechętnych reżimowi. Niezależne media coraz częściej stosują te same narracyjne kopie. Gdy przeciętni ludzie zaczną używać takiej kalki w codziennych wypowiedziach, w potocznym języku, jedynie kwestią czasu pozostaje, kiedy zaczną w ten sposób myśleć. Suweren odzyska upragnioną jedność.

Dlatego w bitwie o znaczenie podstawowych słów, a w konsekwencji – w wojnie o świadomość wyborców, rola demokratycznych mediów i niezależnych dziennikarzy jest podstawowa.

Wymagajmy od siebie samych precyzyjnego języka. Nie wolno w tej sprawie chodzić na skróty z lenistwa lub braku refleksji. To nie „Polska” się tłumaczy w Brukseli. W Brukseli tłumaczy się Morawiecki. To nie „Polska” jest krytykowana. Krytykowany jest polski rząd. To nie „Polska” reformuje sądy, lecz Kaczyński wydał polecenie złamania konstytucji.

To nie byt kształtuje świadomość, lecz słowo. Od nas samych – dziennikarzy demokratycznych mediów – zależy, czy staniemy się bezwolnym narzędziem propagandy autorytarystów. To jeszcze nie wymaga odwagi. Wymaga jedynie intelektualnej dyscypliny.

Nikt z nas nie jest bez błędu. Każdej redakcji można wytknąć takie semantyczne uproszczenia. Nie o licytację przewin mi chodzi, lecz o przestrzeganie paru prostych zasad w przyszłości. Formułujmy tytuły naszych materiałów precyzyjnie i z odpowiedzialnością za to, jak będą przez naszych czytelników interpretowane. Miejmy z tyłu głowy propagandowe mechanizmy stosowane przez naszych konkurentów.

Oprócz pisania prawdy to najważniejsza rzecz, jaką mogą zrobić wolne media w obronie demokracji – wyłączyć się z propagandowej machiny autorytarystów. W przeciwnym razie może ziścić się ponura przepowiednia Kornela Morawieckiego: „W Polsce większość mediów nastawia społeczeństwo przeciwko Rosji. Czy to jest dobre? Nie, to powinno się zmienić. Najpierw wygrajmy wybory, później będziemy zmieniać media na służebne społeczeństwu”.

Jakub Bierzyński