Rekonstrukcja rządu PiS. To dopiero początek walki o wpływy w obozie władzy (Polska The Times)

11 grudnia 2017

Rekonstrukcja rządu PiS. To dopiero początek walki o wpływy w obozie władzy
Telenowela pod tytułem „rekonstrukcja rządu” trwa w najlepsze. I jak to w tym gatunku, jesteśmy świadkami zaskakujących zwrotów akcji. Skąd takie nagłe zwroty? Liberalni komentatorzy interpretują spekulacje personalne na szczytach władzy jako klasycznego „zająca” – manewr mający odwrócić uwagę opinii publicznej od demolki sądów i wprowadzenia partyjnej kontroli nad procesem wyborów. Nie podzielam tego przekonania. Moim zdaniem jesteśmy świadkami zażartej walki w obozie władzy. Walki, której stawką jest coś znacznie więcej, niż stanowisko premiera. Stawką w tej bitwie jest pozycja wyjściowa do wojny o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim. Woja ta będzie zacięta i dla obozu władzy bardzo kosztowna.
Dni premier Beaty Szydło są policzone. Sama już przestała wierzyć w możliwość utrzymania swojej funkcji. Kandydatura Mateusza Morawieckiego jest jednak dla zakonu PiS nie do zaakceptowania. To przecież obcy przeszczep. Nie tylko chodzi o to, że jest świetnie wykształconym światowcem. Morawiecki mówi innym językiem. Ma zupełnie inne doświadczenie życiowe niż zawodowi prawicowcy, żyjący od dziesiątków lat z polityki.

Morawiecki jest też przeszczepem z obcego obozu. On był przecież przez lata prezesem oddziału międzynarodowego banku. To człowiek, który uosabia w sobie wszystko to, czego prawica nie znosi: międzynarodowy kapitał, zachodnie banki, kredyty we frankach, zagraniczną finansjerę, międzynarodówkę kapitalistów i banksterów. Innymi słowy: elity w najgorszym swoim wydaniu. Mateusz Morawiecki jest także stosunkowo łatwym celem ataku dla swoich partyjnych towarzyszy. Nie przeszedł szlaku bojowego wraz z nimi. Nie krążył 8 lat w zagrzybionych salkach parafialnych spotykając się ze zdewociałymi babciami z klubów Radia Maryja lub Gazety Polskiej. W tym czasie Morawiecki zarządzał bankiem, pobierał milionowe wynagrodzenia i podróżował po świecie w biznes klasie. Członkiem partii został ledwie 2 lata temu, objąwszy już posadę wicepremiera. Lud smoleński wszak pamięta, że był doradcą największego wroga, kwintesencji zła: Donalda Tuska w własnej osobie. Dla zakonu PC najstarszych, najtwardszych druhów Jarosława, Morawiecki to konwertyta, nie godny zaufania przechrzta.
Kandydat na premiera wzbudza zawiść we własnej partii. Nie musiał przejść przez piekło lat upokorzeń. Nie stał godzinami przed gabinetem prezesa. Nie był stale upokarzany, by mieć szansę wykazać swą psią lojalność wobec wodza. Mateusz Morawiecki przyszedł na gotowe, nie kosztowało go to nic i teraz ma przyćmić działaczy, którzy związali się z partią na śmierć i życie? Oni – wierni latami w doli i niedoli, mają oddać władzę, splendor i nieograniczone wpływy człowiekowi, który co tu dużo kryć, po prostu im to w ostatniej chwili, gdy partia odniosła w końcu upragnione zwycięstwo, po prostu ukradł? Mateusz Morawiecki jest dla całej partii bardzo trudnym wyborem. Jest człowiekiem spoza politycznej mapy prawicy. Przecież PiS wygrał wybory skutecznie przekonując Polaków, że będzie reprezentować zwykłego człowieka w przeciwieństwie do rozlazłych, skorumpowanych, sytych i leniwych elit, które są owego zwykłego człowieka wrogiem. Z perspektywy głównego podziału, jaki przez lata rysował Kaczyński, Beata Szydło była idealnym wyborem. To Szydło jest symbolem prawicowego elektoratu. Morawiecki nie będzie nim nigdy. Mając tego świadomość, otoczenie pani premier wspierane przez partyjnych działaczy, walczy o życie. Stąd przecież przecieki z kolejnych partyjnych narad. Stąd zlecenie badań, których celem jest wykazanie, ile twardego elektoratu straci partia, gdy prezes postawi na czele państwa obcego. Ruch #muremzaszydło w prawicowym internecie to przebój ostatnich dni. Mimo wszystko uważam, że los pani Beaty został przypieczętowany. Pytanie brzmi, czy zastąpi ją Morawiecki? Jedynym kandydatem akceptowalnym przez wszystkie frakcje w PiS jest sam wódz, ale dla niego objęcie funkcji premiera to porażka. Zszedłby bowiem z boskiego panteonu nietykalnych w dół, do ludzi. Znalazłby się w zasięgu krytyki. Do tej pory funkcjonował wszak w klasycznym autorytarnym układzie złożonym z ludu, dobrego cara i złych bojarów. W tej historii car jest zawsze sprawiedliwy, stoi po stronie ludu. W razie kłopotów, spadają głowy bojarów. Jarosław Kaczyński bardzo nie chce zostać premierem. Jeśli tak się stanie, to znaczy, że wojnę w PiS wygrał zakon PC, moderniści przegrali. Przegrał też Jarosław Kaczyński, bo nie przeprowadził skutecznie procesu namaszczenia delfina i traci boską pozycję. Jeśli jednak Morawiecki zostanie Prezesem Rady Ministrów, nie będzie to koniec wojny, lecz dopiero jej początek. Działacze nigdy się z takim wyborem nie pogodzą. Czekają nas ciekawe czasy. Czasy konfliktów w obozie władzy.

„Za co chcecie mnie odwołać? Za to, że Polacy dobrze żyją? To was boli?” Pytała Beata Szydło broniąc swego gabinetu. Ciekawe tylko, do kogo było skierowane to pytanie? Niech ten cytat pozostanie mottem tego tekstu. Można kupić popcorn i colę. To dopiero początek.

Jakub Bierzyński