Techniczna zmiana w nadawaniu telewizji? Nic z tych rzeczy. Ten zabieg może przesądzić o wyniku wyborów (Newsweek 01.09.2022)
7 września 2022
PiS nie ukrywa, że TVP jest podstawowym narzędziem kształtowania preferencji wyborczych Polaków Foto: Bartłomiej Magierowski
W Polsce zmienił się standard nadawania telewizji. Zmiana niby czysto techniczna, nie powinna wywołać politycznej dyskusji. Jednak w Polsce, pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, temat rozgrzał emocje. Rząd wykorzystał okazję, by zmanipulować rynek telewizyjny, faworyzując własną propagandę kosztem komercyjnej konkurencji.
Partia rządząca nie ukrywa, że telewizja, kiedyś publiczna, jest w tej chwili podstawowym narzędziem politycznym kształtowania preferencji wyborczych Polaków. 2 mld zł państwowej dotacji regularnie zasilają jej budżet, poza wpływami z reklam i abonamentu płaconego przez wszystkich Polaków, niezależnie od tego czy są widzami tej stacji, czy nie.
To jednak nie wystarczy. Widownia TVP kurczy się w zastraszającym tempie, proporcjonalnym do natężenia w niej nachalnej propagandy. Dlatego partia wykorzystuje każdą okazję, by sztucznie napompować widownię. Cóż jest bowiem warta telewizja trafiająca w próżnię? Politycy PiS nie zawahają się użyć każdej okazji, by osiągnąć swój cel — obrony własnej władzy. Służyć może temu nawet z pozoru niewinna, techniczna zamiana paramentów nadawania sygnału.
A było to tak: proces zmiany standardu nadawania został rozpoczęty decyzją Komisji Europejskiej o przeznaczeniu części częstotliwości, na których do tej pory nadawany był sygnał telewizyjny, na rzecz telefonii komórkowej 5G. Powoduje to konieczność zwolnienia pasma 700 MHz oraz reorganizację multipleksów telewizji naziemnej. Dodatkowo techniczne modyfikacje wymuszają zmianę standardu nadawania (z DVB-T na DVB-T2).
PiS zapewnił sobie przewagę medialną
Co kryje się za niezrozumiałymi dla większości widzów akronimami? Nowsze odbiorniki telewizyjne są przystosowane do tej zmiany i ich posiadacze nawet jej nie zauważą. Problem powstaje, gdy starszej generacji telewizor nie posiada odpowiedniego dekodera. Wtedy po prostu przestanie działać. By oglądać telewizję, trzeba wymienić odbiornik lub dokupić zewnętrzny dekoder. Problem jest poważny, bo dotyczy 1,5 mln gospodarstw domowych i 2,5 mln widzów.
Rząd postanowił pomóc widzom w transformacji, udzielając specjalnej zapomogi. Podczas gdy dopłata do telewizora jest raczej symboliczna – 250 zł, to 100 zł na dekoder praktycznie w całości pokrywa koszt zakupu. I choć można przypuszczać, że hojność polityków wynika w dużej mierze z własnych interesów, to takie rozwiązanie nie faworyzowało wprost żadnego z nadawców.
Brak możliwości odbioru sygnału telewizyjnego w większości dotknie mniej zamożne gospodarstwa domowe, te wyposażone w stare odbiorniki telewizyjne i nie posiadające dostępu do telewizji kablowej lub satelitarnej. To ludzie głównie starsi, mieszkańcy miasteczek i wsi. Czyli elektorat partii rządzącej.
Dopłaty okazały się jednak niewystarczającą zachętą. Wnioski złożyło jedynie 410 tys. osób, czyli pomimo pomocy z państwowej kasy, ponad milion gospodarstw domowych nadal pozbawionych byłoby dostępu do telewizji.
W ostatniej chwili, bo na cztery dni przed pierwszym etapem zmian, decydenci postanowili zadbać o swoich wyborców. Niespodziewanie UKE poinformował, że przystał na apel ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego. Kanały w ramach MUX-3, czyli trzeciego multipleksu, w całości zajęte przez telewizję rządową, mogą kontynuować emisję w starym standardzie aż do końca 2023 r.
Decyzja zapadła natychmiast. Oznacza ona, że rządowy nadawca jeszcze przez 1,5 roku będzie jako jedyny cieszył się przywilejem nadawania w starym standardzie. W ten sposób dla miliona gospodarstw domowych stworzono monopol informacyjny. Ponad 1,5 mln ludzi ma dostęp wyłącznie do programów kontrolowanych przez polityków PiS. Biorąc pod uwagę datę kolejnych wyborów (jesień 2023 r.) i siłę oddziaływania propagandy, ten fakt może zaważyć na ich wyniku. Andrzej Duda wygrał kolejną kadencję przewagą 500 tys. głosów.
Pretekstem do decyzji ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Kamińskiego jest wojna w Ukrainie. Taką możliwość formalnie rzeczywiście daje mu prawo telekomunikacyjne — znajduje się tam przepis, który mówi, że rezerwacje częstotliwości mogą być zmieniane z powodów „zagrożenia obronności, bezpieczeństwa państwa lub bezpieczeństwa i porządku publicznego”.
Minister powołał się na dwie kwestie: „eskalację działań dezinformacyjnych w skali międzynarodowej” oraz istnienie Regionalnego Systemu Ostrzegania. To jeden z kanałów przekazywania społeczeństwu kluczowych informacji w sytuacjach kryzysowych. Zmiana standardu, w przypadku TVP, mogłaby oznaczać, według ministra, że do części osób w Polsce mogą przestać docierać alarmowe komunikaty rządu.
PiS chciał sobie zapewnić przewagę medialną, sztucznie kreując monopol informacyjny dla dużej rzeszy potencjalnych wyborców
Trudno traktować tę wymówkę poważnie. TVP nie jest jedyną stacją nadającą relacje z wojny. Rząd może wykorzystywać także stacje komercyjne jako kanały komunikacji w sytuacjach zagrożenia. Z wysokim prawdopodobieństwem można zakładać, że pozbawieni sygnału widzowie, prędzej czy później, złożyliby wnioski o sfinansowanie dekoderów i problem zostałby w skuteczny sposób, w ciągu paru miesięcy, rozwiązany. Trudno zatem uwierzyć w dobre intencje rządu. REKLAMA
Jedyne sensowne jest polityczne wyjaśnienie tej gwałtownej zmiany. PiS chciał sobie zapewnić „przewagę medialną”, sztucznie kreując monopol informacyjny dla dużej rzeszy potencjalnych wyborców. Na tyle dużej, że może ona przesądzić o wyniku kolejnych wyborów.
Proces zmiany standardu nadawania już się dokonał. Przebiegał w czterech etapach od 28 marca do końca czerwca. Dane o oglądalności poszczególnych kanałów telewizyjnych w dużej mierze potwierdzają obawy opozycji.
Widzowie TVP to głównie wyborcy PiS
Oglądalność telewizji w Polsce systematycznie i szybko spada. Rynek kurczy się o 10 proc. rocznie. Nie wszystkie stacje radzą sobie z tym zjawiskiem tak samo. Zdecydowanie najbardziej cierpi TVP. Dynamika spadku widowni rok do roku (styczeń — luty 2021/22) to minus 21 proc. — dwa razy szybciej niż rynek. Do tej pory stosunkowo najlepiej z odpływem widzów radził sobie Polsat (minus 8 proc.), średnio TVN (minus 11 proc.).
Zapewnienie uprzywilejowanej pozycji TVP przyniosło oczekiwane efekty. Dane z okresu po wprowadzeniu zmian pokazują, że choć TVP skorzystała na nich w umiarkowany sposób (minus 23 proc.), to nadszarpnęły one widownię Polsatu. Spadek oglądalności tej stacji wyraźnie przyspieszył i wyniósł 21 proc., czyli 2,5 razy więcej niż przed refarmingiem i prawie dwa razy więcej niż rynek.
Tak gwałtownej zmiany widowni, w ciągu dosłownie paru miesięcy, nie da się wytłumaczyć inaczej niż wpływem zmian w technicznym zasięgu sygnału. Widzowie, którzy utracili sygnał z pozostałych multipleksów, przestawili się z Polsatu na TVP. Co ciekawe, zmiany praktycznie nie dotknęły wroga numer 1 władzy, czyli TVN. Tak jak poprzednio, spadek widowni tej stacji był dokładnym odzwierciedleniem trendu dla całego rynku.
Paradoksalnie to nie widzowie opozycyjnej TVN, ale Polsatu są najcenniejszym łupem w tej rozgrywce
Łatwo ten fenomen wytłumaczyć. Widzowie TVN to w demograficznym opisie odwrotność widowni rządowego nadawcy. W większości ludzie młodsi, z większych miast i o wyższym statusie majątkowym. W tej grupie stosunkowo trudno o stary telewizor, a większość widzów i tak ma dostęp do telewizji kablowej lub satelitarnej. Z danych jednoznacznie wynika, że ofiarą manipulacji na rynku telewizyjnym stał się Polsat. Czy to zmienia ocenę ich politycznych konsekwencji? Wręcz odwrotnie.
Z badań jednoznacznie wynika, że widownia poszczególnych kanałów telewizyjnych dość dokładnie pokrywa się z preferencjami wyborczymi. I tak widzowie TVP to przede wszystkim wyborcy PiS. Widzowie TVN to w zdecydowanej większości zwolennicy opozycji. W dychotomicznym społeczeństwie głębokich podziałów Polsat docierał do niezdecydowanych, wahających się lub tych, którzy deklarują brak udziału w wyborach.
Z punktu widzenia inżynierii politycznej to bez wątpienia najcenniejsza grupa. Widzów TVN przekonać się nie da, widzów TVP przekonywać nie trzeba. Jeśli gdzieś warto inwestować, to w przekaz do niezdecydowanych lub wstrzemięźliwych, a ci stanowili większość odbiorców Polsatu. Dlatego wykluczenie tej stacji z ponad miliona gospodarstw domowych to, z punktu widzenia nadchodzących wyborów, bardzo skuteczna socjotechnika.
Widzowie Polsatu najcenniejszym łupem PiS
Paradoksalnie to nie widzowie opozycyjnej TVN, ale Polsatu są najcenniejszym łupem w tej rozgrywce. Rozgrywce prowadzonej w bezwzględny, lecz skuteczny sposób. Skuteczność tę najlepiej widać po widowni głównych wydań programów informacyjnych. Wśród odbiorców telewizji naziemnej do marca tego roku (pierwszy etap refarmingu) „Wydarzenia” Polsatu i „Wiadomości” TVP szły praktycznie łeb w łeb. Obie stacje miały około 30 proc. udziału w widowni. Po zakończeniu procesu zmian, „Wiadomości” nadal mają ok. 30 proc. rynku, podczas gdy widownia głównego wydania serwisu informacyjnego Polsatu skurczyła się o 10 proc. To drastyczna i dla Polsatu bardzo bolesna zmiana.
Przedstawiciele tej stacji zapowiedzieli pozew przeciwko Skarbowi Państwa o odszkodowanie. Trudno się dziwić, bo poza politycznymi konsekwencjami zapewnienie częściowego monopolu rządowemu nadawcy ma jeszcze wymiar czysto finansowy. Spadek oglądalności bezpośrednio przekłada się na przychody z reklam, a te dla komercyjnego nadawcy są praktycznie jednym źródłem finansowania. Według dotychczasowych szacunków utraty widowni, na skutek decyzji administracyjnych, Polsat straci około 100 mln zł z przychodów z reklam w tym roku.
Z dużym prawdopodobieństwem można przewidywać, że Skarb Państwa przegra ewentualny proces i będzie zmuszony do wypłaty odszkodowań. Cóż z tego. Wyrok z pewnością zapadnie po wyborach, a zwiększenie szans utrzymania władzy jest warte każdych pieniędzy. Tym bardziej, że władza należy do polityków, a odszkodowania zapłaci skarb państwa. Z Państwa podatków, drodzy Czytelnicy.
Jakub Bierzyński
