Witamy w polskim Truman Show (Newsweek)

22 grudnia 2020

Konferencja prasowa PKN Orlen. Od prawej stoją: Daniel Obajtek, prezes Orlenu, premier Mateusz Morawiecki oraz minister aktywów państwowych Jacek Sasin, Warszawa, lipiec 2020 r.

 

Pozornie nic się nie zmieni. Fasada wolnych wyborów zostanie utrzymana. Tyle, że wyborcom stworzy się alternatywny świat, w którym realnej alternatywy nie ma.

Przejmując media skupione w grupie Polska Press obóz Prawa i Sprawiedliwości uczynił fundamentalny krok na drodze do dyktatury. Tej frazy używam po raz pierwszy, ale wolność słowa stanowi linię, po przekroczeniu której staje się to uzasadnione. Podporządkowanie mediów jest naturalnym celem wszystkich autorytarnych władców. W środowisku Jarosława Kaczyńskiego panuje przekonanie, że za pomocą propagandy można zmienić każdą polityczną rzeczywistość. Dobrze to obrazują cytaty z obu braci:
Lech Kaczyński: „Jeżeli się ma odpowiednie poparcie w mediach, to można dosłownie wszystko. Można pokazywać czarną ścianę i mówić, że jest biała”.
Jarosław Kaczyński: „Za pomocą telewizji można w Polsce wykreować taki obraz, jaki się chce”.

Jak to się robi w Moskwie i Budapeszcie

Reżim Kaczyńskiego nie różni się od swoich pierwowzorów: oligarchii Putina i Orbana. W Moskwie i Budapeszcie proces przejęcia mediów przez rządzącą niepodzielnie partię i kontrolowane przez nią państwo już się dokonał. W obu przypadkach zaprzyjaźnieni i lojalni wobec władzy oligarchowie obejmowali udziały w przedsiębiorstwach medialnych, by potem w akcie hołdu poddańczego złożyć je w darze „naczelnemu ośrodkowi dyspozycji politycznej”.
W Rosji główne media są skoncentrowane bądź bezpośrednio w rękach państwa, jako media „publiczne”, lub w rękach kontrolowanego przez państwo Gazpromu, który przejął je z rąk Władimira Gusińskiego (Media Most) w 2001 roku. W rezultacie, na 20 kanałów nadawanych przez cyfrowe multipleksy w Rosji, jedynie 4 nie są kontrolowane przez administrację Władimira Putina.

Przejęcie mediów Gusińskiego przeprowadzono w typowym dla reżimu Putina stylu: rekietu. Urząd podatkowy pod zarzutami nieprawidłowości wszedł na konto właściciela, a wkrótce potem okazało się, że zarzuty zostały zniesione, a aktywa spółki „dobrowolnie” sprzedane wskazanej przez administrację spółce. Był to Gazprom. Schemat ten powtórzono na Węgrzech. W efekcie praktycznie wszystkie media w tym kraju zostały przejęte przez zaprzyjaźnionych z władzą oligarchów. Dwa lata temu, zgodnie z rosyjskim pierwowzorem, zostały „dobrowolnie” przekazane do kontrolowanej przez państwo Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów (KSMA). W ten sposób najpierw Putin potem Orban, zapewnili sobie całkowitą kontrolę nad przepływem informacji, a co za tym idzie stabilność autokratycznych rządów.

Propaganda i ochrona

Kaczyński idzie tą samą drogą. Wielokrotnie zresztą zapowiadał upaństwowienie mediów: bądź to pod hasłem „repolonizacji” czy „demonopolizacji”. Hasło nie ma żadnego znaczenia. Ważny jest efekt – podporządkowanie partii systemu przepływu informacji i zapewnienie przychylności mediów dla rządzących. Taki układ daje partii narzędzia propagandy do realizacji doraźnych celów politycznych. Najlepszym przykładem jest początek operacji urabiania opinii publicznej do poparcia wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Rozpoczął ją Paweł Lisicki w prawicowym tygodniku „Do Rzeczy”.

Kontrolowane media dają władzy także, mówiąc językiem Jarosława Kaczyńskiego, „ochronę medialną”, czyli całkowity brak krytyki. Jak to działa? Jozsef Szajer, konserwatywny węgierski eurodeputowany, który nago po rynnie uciekał z gejowskiej orgii z narkotykami w plecaku, nie musi się w ojczyźnie tłumaczyć. Żaden liczący się węgierski tytuł o tym nie napisał. Kontrolując przekaz, władza kształtuje swój obraz w dowolny sposób. A społeczeństwo nie ma wyboru, komu wierzyć. O sile tego mechanizmu można przekonać się rozmawiając z osobą, która swój obraz świata czerpie z polskiej telewizji publicznej. Wyobraźcie sobie państwo kraj, w którym jedyną alternatywą jest zwasalizowana stacja prywatna w kształcie Polsatu. Suweren nie dowie się nawet, że może wybrać kogoś innego, że istnieje alternatywny program polityczny, konkurencyjne priorytety czy wartości.
Zakup Polska Press przez Orlen stanowi kamień milowy na drodze budowy dyktatury w Polsce. Kaczyński robi to otwarcie, nie kryjąc swoich celów.

Kwestia ceny

Przejęcie prywatnych mediów na drodze transakcji handlowej jest najprostszym i najmniej ryzykownym politycznie sposobem podporządkowania mediów potrzebom partii. Transakcja ma wszelkie pozory działania wolnego rynku: właściciel szukał kupca, kupiec miał pieniądze, strony uzgodniły cenę. Żadne zmiany prawne nie nastąpiły, nie ma mowy o gwałceniu demokracji. Pozornie nie ma się do czego przyczepić. Ale pozory mylą.

Po pierwsze, transakcji dokonano za publiczne pieniądze. W ten sposób za pieniądze wyborców partia kupuje sobie dostęp do środków kształtowania opinii tychże wyborców. Prawdziwe perpetuum mobile. Gdy za publiczne pieniądze realizuje się partyjne interesy, cena zazwyczaj nie gra roli. Teoretycznie sprzedający powinien dążyć do podbicia ceny, zapraszając do licytacji innych chętnych, którzy na rynku są (np. Wirtualna Polska czy ZPR Zbigniewa Benbenka). Ale w tym przypadku Orlen był jedynym oferentem. Dlaczego? Ta wiedza zostanie w politycznych gabinetach.

Jedno jest pewne – ta transakcja ma drugie dno. Oficjalna cena zakupu jest okazyjnie niska, bo aktywa Polska Press wyceniono na 120 mln zł. A przecież komercyjnie nastawieni inwestorzy nie postępują wbrew własnym interesom. Nawet gdyby założyć, że dotknięte pandemią i spadkiem przychodów z reklam tytuły prasowe są nic nie warte (rynek prasy w tym roku zanotował 37-proc. spadek przychodów z reklamy), a cztery drukarnie Polska Press wyceniono na symboliczną złotówkę, to wartość samych portali internetowych przejętych przez Orlen wielokrotnie przewyższa cenę transakcyjną. Dla porównania: niedawno zakończono transakcję przejęcia Interii przez Grupę Polsat. Cena za dotarcie do widowni większej o 10 proc. niż w serwisach Polska Press, wynosiła 422 mln zł – 3,5-krotnie więcej. Aktywa internetowe Polska Press zostały wycenione na poziomie sześciokrotnej wartości zysku (EBITDA). W przypadku Interii przelicznik wynosił 15! Czy to Orlen zrobił złoty interes, czy mamy do czynienia z biznesową ustawką w orbanowsko-putinowskim stylu?

Medialny czebol prezesa Obajtka

Ta transakcja ma dodatkowy wymiar. Tak jak w Rosji Gazprom, tak w Polsce Orlen, konsoliduje rynek medialny w pionowym wymiarze. Jest głównym dystrybutorem prasy, posiada dom mediowy i media, które są przez konglomerat obsługiwane. Taki układ stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla wolnych mediów w Polsce. Nie chodzi już tylko o głodzenie krytyków (TVN nie dostaje praktycznie żadnych pieniędzy z budżetów reklamowych spółek Skarbu Państwa). Chodzi o kontrolę nad dostępem do czytelników. Opozycyjne tytuły nie tylko mogą znaleźć się na najniższej półce na stacjach benzynowych lub w kioskach Ruchu, ale w ogóle zniknąć z dystrybucji. Wystarczy decyzja „biznesowa” właściciela.

Orlen rozpoczął grę o dominację na rynku mediów także z drugiej strony. Chodzi o kontrolę nad wydatkami reklamodawców. Politykom PiS marzy się reklamowy pośrednik o potędze gazpromowego Video International. Dzisiaj należący do Orlenu i PZU dom mediowy Sigma+ ma marginalne znaczenie, ale jeśli jego klienci będą mogli liczyć na preferencyjne ceny w mediach rządowych (TVP) lub orlenowych (Polska Press), otwiera to drogę do stworzenia kontroli nad mediami w schemacie znanym z putinowskiej Rosji – od największego reklamodawcy (państwo), przez kontrolowany dom mediowy, aż po państwowe media.
Po drugie, choć prezes Daniel Obajtek przekonywał w nagranym wystąpieniu, że Orlenowi tytuły prasowe lub portale internetowe potrzebne są do sprzedaży benzyny klientom, to jest to nieprawda. Orlen posłużył, jak Gazprom, jedynie jako wehikuł finansowy. Reklamodawcy zazwyczaj nie kupują własnych mediów, a Orlen, podobnie jak Gazprom, próbuje przejąć cały łańcuch kontroli i finansowania mediów w Polsce: od najważniejszych kanałów dystrybucji (stacje benzynowe, punkty Ruch), przez dom mediowy obsługujący firmy państwowe (Sigma+), po największe media regionalne.

Nieprzypadkowo w nowoczesnych dyktaturach to spółki surowcowe są wykorzystywane do przejęć na rynku mediów. Po prostu ich bilanse są tak ogromne, że parę firm medialnych, niezależnie od ich realnej wartości czy kondycji finansowej, nie ma na nie żadnego wpływu. Orlen nie udławi się prasą nawet jeśli wszystkie jego tytuły stracą czytelników i przychody. Z kapitalizacją na poziomie 31 mld zł, kolos nie dostanie nawet czkawki, nawet gdyby całość tej inwestycji musiał spisać na straty.

Przekonać nieprzekonanych

Ale z punktu widzenia politycznego nabyte przez Orlen aktywa są wyjątkowo cenne. Polska Press to 20 gazet lokalnych. Najczęściej politycznie niezaangażowanych. Docierających do wyborcy często labilnego, niezadeklarowanego członka jednego ze zwalczających się polskich plemion. To najcenniejszy potencjalnie odbiorca, bo najłatwiej wpłynąć na jego preferencje wyborcze. W 10 regionach tytuły Polska Press mają dominującą pozycję na rynku mediów lokalnych. Po prostu nie ma dla nich istotnej alternatywy. I choć nakłady dynamicznie spadają (w ostatnich 3 latach o połowę z 33 tys. do 16,7 tys.), to słabnąca pozycja prasy koncern nadrobił z nawiązką przez internet. Portale Polska Press docierają do 17 mln ludzi miesięcznie, co plasuje je na czwartym miejscu w rankingu popularności polskich portali informacyjnych. Wyżej niż Gazeta.pl lub TVN. Do tej pory interesy partii rządzącej były w internecie słabo reprezentowane. Media państwowe nie posiadały popularnych zasobów on line, a zasięgi prawicowych mediów koncesjonowanych były marginalne. Teraz to się zmieni.
Media lokalne są wyjątkowo dla partii cenne – przecież PiS regularnie przegrywa wybory samorządowe. Teraz, gdy będzie miał dominujący wpływ na przekaz, może to się zmienić. Trzeba tylko wystarczająco długo nękać lokalny samorząd, by wyborcy się nim znużyli i następnym razem zagłosowali na kogo trzeba.

Nie będzie to trudne. Lokalny rynek pracy dla dziennikarzy jest wyjątkowo płytki. Polska Press kiedyś, a Orlen Media dzisiaj, będzie często jedynym możliwym pracodawcą. A jeśli nawet niektórzy nie zechcą zgiąć karku, znajdą się inni na ich miejsce. Podporządkowanie redakcji oczekiwaniom nowego właściciela nie będzie stanowiło problemu.
Jedyne istotne pytanie wobec linii redakcyjnej przejętych przez PiS mediów brzmi: czy zostaną użyte jako inteligentna broń w lokalnej walce politycznej, czy też podzielą los mediów państwowych stając się narzędziem tępej partyjnej propagandy. Stawiam na to drugie. Wewnętrzna dynamika partii wskazuje, że w obozie prawicy dochodzi do licytacji na radykalizm. Kto lepiej odczyta intencje naczelnika? Kto silniej dowali oponentom? Kto bardziej pojedzie po bandzie, wzbudzając rechot popleczników? Awans z burmistrza Pcimia na szefa największej spółki skarbu państwa z wielomilionową roczną pensją musi na każdym robić wrażenie. I choć z punktu widzenia inżynierii władzy, wasalizacja tytułów Polska Press jest politycznie bardziej opłacalna, to stawiam na to, że wewnętrzna logika partyjnych gier weźmie górę i za parę miesięcy dzienniki lokalne bardziej będą przypominać „Gazetę Polską” niż Polsat.

Jedno nie ulega wątpliwości: to dopiero początek. Władza zrobiła pierwszy krok na drodze do całkowitego monopolu informacyjnego, który ma zapewnić stałość jej rządów. Pozornie nic się nie zmieni. Fasada wolnych wyborów zostanie utrzymana. Tyle, że wyborcom stworzy się alternatywny świat, w którym realnej alternatywy nie ma. Witamy w polskim Truman Show.